piątek, 28 września 2018

Usprawiedliwienie ze Świata - GRECJA!

Dziś trudno mi wrócić słowami do podróży po Grecji. Zresztą co tu dużo pisać. Sami wiecie jak jest. Pyszne jedzenie, sałatka grecka, przemili ludzie, bajeczne widoki i wiatr. Szczególnie w październiku na Cykladach szaleją wiatry. Smagają tak, aż boli skóra. Spokojny, piękny Tinos zauroczył nas tak bardzo, że żal było odpływać ... na Mykonos. Obie wyspy zwiedzałyśmy poza sezonem. Każda inna, każda wyjątkowa, piękna i tak bogata w smaki. Niechaj zdjęcia mi pomogą, zrelacjonują za mnie i przypomną błękit nieba, smak sałatki z ośmiornicy i zapach wiatru.


TINOS;


MYKONOS;


MYKONOS;


 MYKONOS;



 HALUMI ... i inne pyszności :)


ATENY;


ATENY;


TINOS;


TINOS;



 TINOS;


MYKONOS;


TINOS;


MYKONOS; 


MYKONOS;

niedziela, 23 września 2018

Master Chef Myanmar i Eldorado!

Witajcie! nie było Nas czas jakiś. Nie było bo podróżowałyśmy po Świecie i Życiu. Wracamy dziś by podzielić się z Wami jakże miłą wiadomością.

Dziewiątego września tego roku w telewizji birmańskiej, rozpoczął się znany i lubiany na całym świecie program Master Chef. Co my mamy z tym wspólnego? Otóż mamy ... :) 




Jedną z Jurorek Master Chef Myanmar, jest Szefowa, właścicielka Restauracji Maonsoon Reastaurant, w której to w 2013 roku, podczas podróży po Birmie, brałyśmy udział w Lekcji Gotowania. Szefowa osobiście nadzorowała nasze postępy. O tym, że nie rzucam słów na wiatr, świadczą nasze zdjęcia. Oczywiście, jak zawsze, było to niesamowite przeżycie, pełne smaków, aromatów, kolorów i odkryć.

powspominajmy więc ... smacznego! 






cały post z 2013 roku, "Cooking Class" 

http://boaviagem2.blogspot.com/2013/01/cooking-class.html

wtorek, 19 kwietnia 2016

Adios Amigos

Ostatni dzień w Hawanie, ostatni na Kubie spędziłyśmy spacerując niespiesznie po magicznym mieście, zaglądając do ulicznych galeryjek i sklepów z pamiątkami. Odwiedzałyśmy ponownie miejsca, które wyjątkowo nas urzekły. Szłyśmy wolno, rejestrując każdy szczegół i detal, by nie zapomnieć miasta, które ginie, więdnie jak przekwitnięty pąk róży. Dałyśmy się ponieść duchowi Hawany i subtelnie gubiłyśmy się w jej zakamarkach, nie chcąc się odnaleźć. 


Tego dnia pozbyłam się wszystkich długopisów z plecaka jakie miałam w tej podróży. W każdej uliczne, znajdował się chętny na długopis, tak niedostępny na wyspie towar. O długopisy prosiły nas dzieci, dorośli jak i starszy Pan z jednym zębem, którego śmiejące się oczy pamiętam do dziś. Radość z prezentu była tak ogromna, że żałowałam iż nie mam więcej piszących skarbów. Rozdałyśmy wszystkie.




Na Plaza de Armas przystanęłyśmy przy stanowisku z książkami. Piękne, pełne magii, historii i opowieści księgi poustawiane były w równych rzędach. Każda wyjątkowa, każda piękna niczym dzieło sztuki. Wzięłam do ręki jedną z nich, powąchałam stare, pożółkłe kartki, dotknęłam delikatnie misternie wykonanej skórzanej okładki i poczułam że cofam się w czasie. 

Moim oczom znów ukazała się Hawana w rozkwicie, bogata kamienica z pianinem, kwiaty w wazonach i biblioteczką z książkami takie jak ta. W wiklinowym fotelu, w białej sukience, przy stoliku siedzi dama popijając kawę z porcelanowej filiżanki i czyta książkę. Bryza z zatoki rozwiewa koronkowe firany w wielkich oknach, które tworzą magiczne światłocienie na kaflowej podłodze ...


Z ciężkim sercem pozostawiłam swoją wizję i wspaniały księgozbiór i ruszyłyśmy dalej.
I tak dotarłyśmy do starych, opuszczonych doków portowych, gdzie dawniej mieściły się  magazyny. Dziś ogromną halę wypełniała sztuka. Wielki surowy budynek wypełniony był dziełami wystawców, artystów, malarzy, rzeźbiarzy i różnego rękodzieła. Istny raj na ostatni dzień. Oglądałyśmy obrazy tak piękne i wyjątkowe, pełne kolorów, smutku, miłości i tęsknoty za wolnością. Dzieła te opowiadały więcej niż skryte relacje Kubańczyków. Krzyczały buntem. Kupiłyśmy jeden landszaft na pamiątkę, kilkanaście magnesów na lodówkę dla Przyjaciół, maskę, naszywki na plecaki oraz inne pamiątki by zawieźć odrobinę Kuby do domu. 



W industrialnym klimacie, upadającego portu był niewiarygodny nastrój. Surowe zaniedbane budynki przyciągały ludzi sztuki. Natchnienie wibrowało w powietrzu, a wena unosiła się nad brudna wodą, gotowa przysiąść każdemu na ramieniu. Zatrzymałyśmy się w portowej restauracji, która okazała się być niszowym browarem. Usiadłyśmy na zewnątrz, chłonąc ostatnie promienie kubańskiego słońca. Zamówiłyśmy piwo i podglądałyśmy Kubańczyków. Było to miejsce w którym można było się zatracić. I my zatraciłyśmy się tam na kilka godzin,  przestałyśmy zwracać uwagę na czas. Hawana nas wchłonęła. 




Kiedy słońce rozświetliło niebo, tworząc impresje na wodzie, małe chmury sennie sunęły po błękitnym niebie myślałyśmy, że nie może być piękniej. Jakże się myliłyśmy. Po kilku chwilach ciszę naszych rozmów przerwała muzyka. Stare, zmęczone doki rozbrzmiały energiczną salsą. Hawana żegnała nas tym co ma najpiękniejsze, uśmiechem Kubańczyków, słońcem i śpiewającą duszą, która wciąż tli się w zmęczonych fasadach kamienic. 


To był piękny dzień. Następnego ranka z okien samolotu patrzyłam na Hawanę, Kubę która oblana trzema kolorami turkusu oddalała się i znikała za chmurami. Zostawiłyśmy Wyspę być może na zawsze. Czułam niedosyt. Kuba nie dała się dotknąć przez cały czas naszego pobytu aż do ostatniego dnia. Przez prawie trzy tygodnie żyłyśmy w turystycznym kloszu, który ciężko było stłuc. Ostatniego dnia klosz ten sam popękał. Przez spękane szkło zobaczyłyśmy odrobinę prawdziwej Kuby. Taką będę ją pamiętać. Kubę uśmiechniętych, szczerych ludzi, których dusza tańczy pomimo zamknięcia w lazurowym więzieniu. Adios Amigos!


niedziela, 20 marca 2016

La Habana, Mi amor ...!

W pierwotnym planie z Cayo Coco miałyśmy udać się do Santa Clary, miejscowości słynącej z mieszczącego się tam mauzoleum ikony rewolucji - Che. Po pięciodniowym pobycie w rezerwacie termosów byłyśmy tak stęsknione za Hawaną, że zmieniłyśmy plan podróży, co raczej rzadko nam się zdarza. Wzięłyśmy taksówkę do Siego de Avila by tam wsiąść do autobusu, prosto do ukochanej Havany. Trasa autobusu prowadziła przez Santa Clarę. Przez okno ujrzałam osławiony pomnik Che Guewary. Uśmiechnęłam się do siebie. Byłam przekonana do swojej decyzji by jechać dalej.
 
zdjęcie z internetu
 
Był już późny wieczór kiedy dotarłyśmy do stolicy Kuby. Miasto zalane było miękkim światłem latarni. Jechałyśmy taksówką, nie taksówką czyli prywatnym samochodem w kierunku domu Angeli i Leonarda. Stary samochód dusił się i krztusił na każdych światłach i mknął przez nie śpiące jeszcze miasto. Drogę zaszedł nam starszy mężczyzna niosący znalezione gdzieś wartościowe dobra, kawałki blachy falistej i płyty pilśniowej. Kierowca westchnął ciężko i rzekł "this is real Habana, real Cuba not tropical ones". Przytaknęłyśmy zgodnie z rozrzewnionym westchnieniem. Byłyśmy w Havanie, zrujnowanej, śmierdzącej spalinami, śmieciami, stęchlizną. Byłyśmy w Havanie prawdziwej poza rezerwatem. Byłyśmy szczęśliwe i wolne.


Leonardo i Angela powitali nas wylewnie. Niestety nie mieli dla nas pokoju. Nasz zajęty był przez francuska rodzinę, której najwyraźniej nie lubili. Jako królowie ulicy, znaleźli nam zastępczy nocleg w cichym domu, za rogiem. Tam młody pan domu podał nam rano doskonałą cafe  cubita w maleńkich filiżankach podanych pod kolor naszych koszulek. To była wyjątkowa kawa, najlepsza jaką dotąd piłyśmy na Kubie.

Pierwsze kroki skierowałyśmy na Plac Rewolucji. Szłyśmy przez centrum Havany z aparatem gotowym do strzału w każdej chwili. Mijałyśmy kolejne piękne, zniszczone kamienice, serce się krajało na ich widok. Plac rewolucji na którym przemawiał wielokrotnie Fidel Castro to jedno z najważniejszych miejsc w historii tego kraju, nie sposób było je ominąć.




Plac Rewolucji zajmuje teren o imponującej powierzchni około 72 tysięcy metrów kwadratowych, co sprawia, że jest to 31 pod względem wielkości plac miejski na świecie. Najbardziej charakterystycznym miejscem placu jest pomnik jednego z najważniejszych bohaterów narodowych Kuby - Jose Martiego. Tworzą go wieża w kształcie gwiazdy o wysokości ponad 112 metrów i pomnik José Martíego stojący u jej stóp. Na pobliskich budynkach widnieją wizerunki przewodników rewolucji Fidela, Che oraz Cienfuegosa. Przy placu parkują odnowione, piękne, zabytkowe chevrolety, buicki, fordy i wiele wiele innych samochodów pamiętających czasy świetności Havany. 






Dusząc się smogiem szłyśmy dalej, chcąc chłonąć Havanę i zapamiętać na zawsze. To był jeden z ostatnich dni na Kubie, niebawem miałyśmy odlecieć. Nie zważałyśmy na bolące stopy, otarcia, pęcherze ... szłyśmy dalej przez to magiczne miasto. Dotarłyśmy aż na Malecon, odwiedzając wcześniej słynny Hotel Nationale w którym działa się historia, którą było czuć w powietrzu pomimo masy turystów. To tutaj odbywały się ważne spotkania, tutaj działa się rewolucja. Zamarzyłam by nocować w tym miejscu, raz, jedną noc, na chwilę posłuchać duchów przeszłości. Zamknęłam oczy i przeniosłam się w lata trzydzieste kiedy po korytarzach hotelu poruszały się niespiesznie kobiety w pięknych wieczorowych sukniach i panowie w garniturach z jedwabiu w słomianych kapeluszach, w butach tak wypastowanych, że odbijało się w nich kubańskie słońce. Na ulicy czekał na nich szofer w błyszczącym chevrolecie w żółtym kolorze. 


Tego dnia Malecon był w miarę spokojny, jedynie miejscami bryzgająca z zatoki meksykańskiej wzburzona woda, zmuszała nas do przejścia na drugą stronę ulicy. Mgiełka tworząca się po uderzeniu fali, nadawała miastu magiczny nastrój. Zdjęć nie było końca. Spacerując wzdłuż Malekonu, ujrzałyśmy zabytkowy samochód z młodą parą w środku. Mieli ślubną sesję. Czyż nie doskonałe miejsce na zdjęcia ślubne? Z uwagi na mój poprzedni zawód, fotografa ślubnego, nie mogłam się powstrzymać, zrobiłam własne.



Szłyśmy dalej, znaną nam już Havaną. Rejestrowałyśmy detale, szłyśmy powoli. Stopy pełne odcisków opuchnięte i obolałe chciały spocząć. Zapaliłyśmy papierosa na ławce przy Museo de la Revolucion, gdzie paliłyśmy pierwsze kubańskie papierosy, w tym samym miejscu kilka tygodni wcześniej, podczas pierwszego dnia. Zbierało mi się na płacz, przełknęłam łzy wraz z drażniącym dymem kubańskiego papierosa holywood. W bocznych uliczkach chłopcy grali w piłkę, gdy doleciała do mnie, kopnęłam zdezelowaną kulkę w ich kierunku. 
 Wracając, minęłyśmy Uniwersytet Kubański, na którego schodach przemawiał wielokrotnie Fidel.






Po chwili poszłyśmy dalej w kierunku Havana Vieja do naszej klimatycznej knajpki, w której spędzałyśmy wszystkie wieczory w Havanie.. Nic się tu nie zmieniło od ostatnich dwóch tygodni. Klimat był tak samo doskonały jak poprzednio a mojito - pyszne! Zamówiłyśmy. Wpatrzone w mroczną ulicę Havany, życie toczące się obok mówiłyśmy już niewiele. Jak podczas każdego urlopu, który niebawem się kończy. W Havanie pozostał nam jeden dzień, ostatni ...

Powolnym krokiem, zmęczone i otumanione mojito wracałyśmy do domu. Noc zalała Havanę, miasto cichło z minuty na minutę. Teatr Narodowy mienił się światłami, bogaci turyści wracali ze spektaklu. Jakże im zazdrościłam, że ich na to stać. Przystanęłam na środku zamkniętej ulicy i patrzyłam na remontowany budynek Capitolio, zbudowany na wzór Amerykańskiego Capitolu. Wyobrażałam sobie jak będzie piękny po renowacji. Łapczywie łaknęłam każdy widok, każdy kadr który oko przekazywało do zamroczonego mózgu. Wdychałam śmierdzący zapach tego miasta by zapamiętać na zawsze.
Angela miała rację, Havana jest najpiękniejszym miastem na Kubie. Myślę, że mogłaby być najpiękniejszym na świecie, gdyby nie rewolucja ....