poniedziałek, 15 marca 2010

Bajka o Królu

Tajlandia jest monarchią konstytucyjną. Władzę wykonawczą sprawuje rząd z premierem na czele. Głową państwa jest Król Rama IX. Bhumibol Adulyadej, czyli Jego Wspaniałość, Wielki Pan, Siła Ziemi, Nieporównywalna Moc, Syn Mahidola, Potomek Boga Wisznu, Wielki Król Syjamu, Jego Królewskość, Wspaniała Ochrona to imiona ceremonialne tajskiego Monarchy.

Rama IX z Małżonką

Król Rama IX urodził się 5 grudnia 1927 roku w USA. W roku 1946, po śmierci brata Ananda Mahidola odziedziczył tron, ale zasiadł na nim, cztery lata później, po ukończeniu studiów w Szwajcarii. Przez lata panowania zdobył sobie szacunek, zaufanie i ogromną sympatię u poddanych. Tajowie wprost uwielbiają swojego Monarchę. Urodziny Króla są jednym z najważniejszych świąt, obchodzonych w Bangkoku. Przygotowania do tej uroczystości trwają kilka dni.

Podczas ostatniego pobytu w Bangkoku, w drodze powrotnej do domu, miałyśmy okazję być świadkami tego wydarzenia. Przyleciałyśmy do stolicy Tajów z Phnom Penh 3-go grudnia. Już na dwa dni przed urodzinami Monarchy, całe miasto mieniło się światełkami jak świąteczna choinka. Ulice były  ozdobione żółtymi wstążkami (kolor monarchii). Na skrzyżowaniach poustawiano swoiste "ołtarze" z wizerunkiem Ramy IX. Każdy urząd, sklep, bar, hotel był udekorowany  na tą wyjątkową okazję. Taksówkarz z dumą poinformował nas o urodzinach Króla.

Tego samego wieczoru wybrałyśmy się na spacer po Bangkoku. Z każdą chwilą miasto było coraz bardziej strojne. Każde drzewo, palma, krzaczek i krzew jarzyły się, przystrojone lampkami. Cały Bangkok migotał światłem i to wszystko od Tajów, w prezencie dla Króla. Spacerując po wąskich uliczkach, z dala od turystycznego Khao San Road, zauważyłyśmy, że wiele osób ma na sobie różowe koszulki polo. Po chwili zdałyśmy sobie sprawę, że wszystkie ubrania na wystawach są właśnie w tym kolorze. Przypomniała nam się wtedy historia jak to tajski Król wychodząc ze szpitala, po przebytej chorobie, powitał podwładnych w różowej koszulce polo. Od tego czasu, Tajowie ubierają róż na znak sympatii i jedności z ukochanym Monarchą.

Król rzadko rozstaje się z aparatem

Król Tajów nazywany Wielkim, pomimo iż pełni jedynie funkcję reprezentacyjną, jest obdarzony wyjątkową czcią przez swoich poddanych. Portrety z jego wizerunkiem wiszą w prywatnych domach, nie tylko w dniu jego urodzin. Za obrazę Króla, można trafić za kratki nawet na 15 lat. Dziś Król ma 81 lat i jest najdłużej panującym Monarchą na świecie i podobno również najbogatszy.

4-go grudnia, późnym wieczorem miałyśmy odlatywać do domu. Cały dzień spacerowałyśmy leniwie po mieście, żegnając się ze słońcem, urlopem, upałem i Azją. W godzinach popołudniowych zauważyłyśmy, że niektóre ulice są zamknięte. Wszyscy Tajowie ubrani na różowo, podążali w jednym kierunku. Ponieważ miałyśmy jeszcze sporo czasu do odlotu, udałyśmy się zaciekawione za nimi. Dotarłyśmy do jakiegoś głównego skweru, na którym zbudowano wielką scenę jak na rockowy koncert. Wielkie telebimy rozwieszone były na cztery strony świata, tak by każdy mógł dobrze widzieć. Otaczał nas różowy tłum, wyczekujący swojego Króla. Ludzie trzymali w rękach flagi i zdjęcia Ramy IX, byli uśmiechnięci, szczęśliwi i podekscytowani. Nam również udzielił się ten nastrój i chciałyśmy zobaczyć samego Władcę. Nie byłyśmy pewne, którego dokładnie dnia Król obchodzi urodziny. W pewnej chwili wystrzeliły petardy. Niebo rozbłyskało kolorowymi światłami. Wszyscy świetnie się bawili. Zapytałyśmy stojącego obok policjanta, kiedy przyjedzie Król i do której godziny ulice będą zamknięte dla ruchu. Policjant z uśmiechem wyjaśnił nam, że urodziny Monarchy są jutro, a to co się dzieje to tylko próba generalna, żeby następnego dnia, wszystko wypadło idealnie. Ta informacja zaskoczyła nas zupełnie. Próba generalna! Wszyscy tak tłumnie przybyli, na różowo, by uczestniczyć w próbie, bez Króla. Nie do wiary!

 Tajowie tym razem w żółtym kolorze monarchii 

Wróciłyśmy do hotelu, lekko zaniepokojone wstrzymaniem ruchu w Bangkoku. Domyśliłyśmy się, że złapanie taksówki na lotnisko i przedarcie się przez wzmożone korki, będzie graniczyło z cudem. Dla zabicia czasu włączyłyśmy telewizor i pakowałyśmy plecaki. Na każdym kanale leciał program poświęcony Królowi i reportaż z obchodów urodzin Jego Wysokości.

Zdjęcie Króla w oprawie za jedyne 660 THB

Na poszukiwanie taksówki wyruszyłyśmy z dużą rezerwą czasu. Nie obyło się bez problemów. Większość głównych ulic była pozamykana. Całą szerokością szosy tłumnie wracali "różowi" uczestnicy próby. Cwani taksówkarze wykorzystali idealnie panujący chaos  i oferowali nam dowóz na lotnisko za podwójną cenę. Dziękując cynicznie jednemu z oszustów usłyszałam "nie masz pieniędzy, to idź na pieszo". Wiarę w ludzi, przywrócił nam uczciwy kierowca, którego różową taksówkę udało nam się znaleźć, kilka przecznic od epicentrum obchodów. Kierowca sprawnie wyminął korki i urodzinowe zamieszanie. Jechałyśmy nowoczesną autostradą, nazwaną drogą Ramy IX. Dotarłyśmy na lotnisko o czasie. Samolot niestety nie był opóźniony ;( Opuściłyśmy świętującą Tajlandię ... Z każdą godziną przybliżałyśmy się do listopadowej, na pewno nie różówej Polski...

  Bhumibol Adulyadej, Król Rama IX 

                                                   

One night in Bangkok ;)

Nasza podróż do Kambodży wiodła przez Bangkok i bynajmniej nie było to zło konieczne.

Bangkok - miasto świateł, świątyń, tuk-tuków, zakupów i wolności jest miejscem obowiązkowym do zobaczenia, dla każdego Podróżnika. Jest Mekką turystów, jest schroniskiem dla każdego globtrotera, jest przewodnikiem-niezbędnikiem dla backpakerów. Bangkok jest rajem dla biednych i bogatych. Jest duszny, zabałaganiony, głośny i intensywny od wszystkiego. Bangkok powita każdego łańcuchem orchidei, rozpieści masażem zmęczone stopy, nakarmi każdego z dolarem w kieszeni.

Stolica Tajlandii sama w sobie jest esencją Azji. W samym mieście jest tak wiele rzeczy do zobaczenia, że z żalem się je opuszcza i wyrusza dalej. Dla nas była to już kolejna wizyta w stolicy Tajów. Podczas poprzednich zwiedziłyśmy Grand Palace i Wat Pho, czyli miejsca obowiązkowe. Uwierzcie! Nawet najtwardszemu z twardzieli, ugną się kolana i zmięknie serce od widoku czerwonych dachów, mozaikowych ścian i atmosfery panującej w tym kompleksie świątynnym. Tym razem postanowiłyśmy zwiedzić pominięte wcześniej cuda. Udałyśmy się promem na drugą stronę rzeki Chao Phraya, by zobaczyć jedną z najpiękniejszych i najstarszych świątyń Wat Arun, czyli Świątynię Jutrzenki. Wat Arun to przepiękna budowla, której konstrukcja bazuje na hindusko-buddyjskiej kosmologii. Główna wieża symbolizuje mityczną górę Meru (siedziba Bogów), a jej ozdobione kondygnacje reprezentują światy wewnątrz światów.

Wat Arun

Wat Arun zbudowana w stylu khmerskim, jest ozdobiona misterną mozaiką z porcelany. Zewnętrzne ściany strzegą rzędy demonów, ozdobionych porcelanowymi kwiatami. Ceramika, którą ozdobiona jest świątynia jest darem miejscowej ludności. Ten  niekonwencjonalny materiał spowodował oszałamiający efekt i nadał"Jutrzence" wyjątkowy charakter.

Wat Arun

Do świątyni prowadzą strome schody, które są symbolem trudności osiągnięcia wyższego poziomu istnienia. Ja zdecydowanie go nie osiągnęłam, nie pokonałam schodów, mnie pokonał lęk wysokości. Przycupnęłam w cieniu mniejszego prangu, kiedy Marta dzielnie pokonywała mordercze schody i osiągała wyższy poziom. Wróciła upocona jak mysz i "duchowo ulepszona" ;-).

Olodum zdobywający symboliczną górę Meru - Wat Arun 

Wat Arun jest cudem architektury. Misterna i wyniosła, elegancka i dumna konkuruje oszałamiającą urodą z okolicznym Grand Palace. Nie pytajcie mnie kto wygrywa w tym konkursie piękności. Gdybym była sędzią, "Jutrzenka" otrzymałaby tytuł Miss Gracji.

Następnego dnia udało nam się dotrzeć na Złotą Górę z Wat Saket, która kiedyś pełniła rolę krematorium dla najuboższych. Dziś na 76-metrowe wzgórze prowadzą schody z rzędami nagrobków i pomników. Z galerii Sanktuarium rozciąga się wspaniały widok na Wielki Pałac, Wat Arun i Wat Pho. 

Widok z Wat Saket na Bangkok

 
Do lat 60-tych Złota Góra była jednym z najwyższych punktów Bangkoku. Dziś nowoczesne wieżowce na Sukhumvit Road, przerosły ją kilkakrotnie, ale i tak warto się tam wdrapać, by podziwiać widoki lub zawiesić własny dzwoneczek z modlitwą lub życzeniem.

Złota Góra

Lądując w Bangkoku, już na lotnisku zapiera ci dech w piersiach. Dosłownie! Upał w Bangkoku jest wyjątkowo trudny do wytrzymania. Miasto jest duszne. Powietrze stoi w miejscu. Ulice są zatłoczone i zakorkowane. Każdy por twojego ciała wydala litry potu. Nogi puchną, jakby ktoś je wychłostał bambusem. Nawet najwygodniejsze buty, zaczynają tam obcierać, bo całe ciało puchnie jak balon. Ale tylko w Bangkoku można poczuć się całkowicie wolnym. To miasto przyciąga jak magnes, uzależnia jak heroina.

Epicentrum życia Bangkoku jest Khao San Road i okoliczne uliczki. W dzień uśpione, spokojne i puste, nocą stają się ogromnym bazarem z setkami straganów. Gdy zajdzie słońce na Khao San Road spacerują tysiące ludzi, wszystkich nacji z całego świata. To tutaj ciągle jesteś spragniony i głodny. Zapachy cię oblepiają, wtapiają się w skórę, wszystko dookoła pachnie tak pysznie, że wciąż chce ci się jeść. Pad Thai z jajkiem, bez jajka, z kurczakiem, krewetkami, pyszne podroby grillowane na patykach czy kukurydza z masłem to dania, obok których my nigdy nie możemy przejść obojętnie.

Khao San Road

Bangkok pozwala zapomnieć o problemach, zagłusza muzyką, radością i otwartością wszystkie nieszczęścia. To miasto rozluźnia, łamie zasady, przełamuje lody. Pozwala się zapomnieć i zatracić. Tolerancyjnym okiem patrzy na każdego rodzaju wariatów, świrów, odmieńców i mniejszości. Bangkok przygarnia, daje nowe życie i nową tożsamość. W piątek jesteś Karolem, a w sobotę Karoliną z długimi rzęsami.

Pisząc o Bangkoku i Khao San Road nie mogę nie wspomnieć o zakupach, które w subtelny sposób uszczuplają twój budżet. Każdego wieczoru dźwigasz do hotelu kilkanaście reklamówek z koszulkami, butami, kadzidłami, bransoletkami, przyprawami, sosami i innymi gadżetami, którym nikt nie potrafi się oprzeć. Jeszcze kilka lat temu, robiąc zakupy na Khao San Road w dobrym tonie było się targować. Trzeba było negocjować cenę, odgrywając zawsze to samo przedstawienie. Miało to swój wyjątkowy urok. Dzisiaj Bangkok się zmienił, zmienił się Khao San Road. Tajowie sprawiają wrażenie zmęczonych i znudzonych. Stracili chęć obcowania z turystami. Pomimo tego, podczas pobyty w stolicy Tajlandii, nasze plecaki z każdą chwilą robią się coraz cięższe od upominków i pamiątek. 

Khao San Road

Bangkok niezaprzeczalnie jest stolicą Azji. Jest wielkim transferowym hubem we wszystkie strony świata. Bangkok jest tak intensywny jak tajskie curry. Odurza zapachami, mami ferią barw, kusi grillowanymi sercami na patyku. Bangkok ugasi pragnienie świeżym sokiem z pomarańczy, nakarmi owocami z rajskiej wyspy, rozpieści zmysły sandałowym kadzidłem, podniesie ciśnienie podczas crazy drive tuk-tukiem przez miasto.

Grzybciu i Chang Beer ;-)

W Bangkoku warto spędzić nie tylko jedną noc ;)

niedziela, 14 marca 2010

List do Azji ;)

Oj Azjo! Ukochana Azjo! Druga miłości mojego życia. Kocham Twoje czerwone drogi i soczyście zielone palmy. Kocham Twoje gorące serce, którego bicie czuję bosymi stopami. Zakochałam się w Twoim zapachu, dusznym od intensywności. Pokochałam od pierwszego wejrzenia Twoją piękną twarz, ogorzałą od słońca, z turkusowymi oczami i uśmiechem dla każdego Przybysza. 
Kocham Cię Azjo za Twoje świątynie, za Twoje towarzystwo, za Twoje ananasy, banany i krewetki, największe na świecie. Kocham Cię miłością odwzajemnioną i dlatego wciąż się spotykamy. 


W Azji wszystko jest piękne, z natury doskonałe. Niesamowite i nasycone zapachem i kolorami. Inaczej jest z jej mieszkańcami, czyli pięknie ale nie do końca. Azjaci zaczynają coś, tworzą, budują i pod sam koniec, zasypiają znużeni słońcem. Układają się w hamaku z błogim uśmiechem i odpływają bezwiednie w suchą krainę snów.

Piękne klimatyczne, ośrodki otaczają cię ciepłem i spokojnym nastrojem, a gdy wzejdzie słońce i jego blask zaleje pokój, nie rozumiem okien ubryzganych farbą i ruszających się kranów w pięknej łazience. Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem braku szacunku do matki ziemi i do jej pięknej córki - Azji. Śmieci porozrzucane na ulicach, są wyrzucane bez skrępowania z tuk-tuków, samochodów czy autobusów. Nie pojmuję wyrzucania "kiepów" z płynącej łódki, wprost do turkusowej wody. Nie godzę się na tysiące kolorowych reklamówek, latających jak złe duchy po polach, plażach i palmach.

Tutaj w Kepie wszystko wydaje się czystsze. Ulice są pozamiatane, z grubsza nie widać śmieci. Kiedy jednak spojrzysz głębiej, znów jest to samo. Woda przy brzegu jest aż czarna od brudu. Wystają stare, brudne szmaty, metalowe puszki, zgubione klapki. Mam jednak nadzieję, że Azjaci - ludzie żyjący i współżyjący z przyrodą, pochylą się kiedyś z pokorą by podnieść z rajskiej plaży skórkę od banana. Nie jestem przecież jakimś zagorzałym ekologiem, ale Azja jest zbyt piękna i wyjątkowa pod każdym względem. My ludzie jesteśmy tylko gośćmi, na jej pięknym terenie. W Azji rządzi przyroda, której należy się pokora i przede wszystkim szacunek.

Grzybek w Kep-ie

Od trzech dni jesteśmy w Kepie, o którym  nieco świat zapomniał. Panuje tutaj tak niesamowity spokój, że pierwszego dnia czułam się nim nieco skrępowana. Nie ma tu barów, sklepów, sprzedawców i naganiaczy. W niektórych godzinach, nawet tuk-tuka trzeba poszukać. Kontrastem do tego "niczego"  są wspaniałe, klimatyczne ośrodki i hotele. Wszystkie dziś wypełnione po brzegi turystami, choć każdy zabarykadował się w swoim świecie, bo nikogo nie widać. Mieszkamy pod Kep Moutain, jedynym problemem dnia jest czytać czy pisać. Bujamy się leniwie w hamaku, patrząc bezmyślnie na zatokę. Czasem ze snu budzi nas delikatne pacnięcie w głowę, roztańczonym na wietrze liściem bananowca. To może popływamy? A może coś zjemy? Najpiękniejsze dylematy świata!!! ;) 

Marcia w stanie hipnozy ;)

Kep słynie przede wszystkim z upraw pieprzu i marketu krabów i krewetek. Wieczorami łączymy te dwie sławy w jedno i zamawiamy krewetki z zielonym pieprzem. Ogromne, brzydkie stwory, udekorowane gałązkami zielonego pieprzu, popijane zimnym piwem Angkor o różowym zachodzie słońca, rozpieszczają nasze dusze, do granic rozkoszy. Zatapiamy się w przyjemności chwili i poddajemy hipnotycznemu dźwiękowi fal.


Kep - Krab Market

Oj Azjo! Ukochana Azjo! Działasz na mnie jak narkotyk, bez którego nie mogę już żyć. Pamiętam pierwszą gościnę i kolejną i tę teraz, która jeszcze trwa. Pamiętam i nie zapomnę i po to jestem, by pisać o Tobie i do Ciebie! Pochłaniasz mnie całą. Zdobyłaś moje serce i duszę. Rozpieszczasz mnie przygodami, testujesz niepewnością, rozleniwiasz, kusisz jak kochanka zachodami słońca i bukietem orchidei, którymi obdarowujesz mnie codziennie. A ja muszę Cię zostawić, porzucić na rok. Nie płacz i nie czuj się zdradzona, bo już za rok, wrócę do Ciebie stęskniona, spragniona i zakochana jeszcze mocniej!

Kep ;)