Nasza podróż do Laosu trwała równo 24h. Dotarłyśmy do celu wszystkimi środkami transportu, jakie wymyślił człowiek. Jechałyśmy tramwajem, autobusem, leciałyśmy samolotem, później następnym, potem był kolejny i chyba jeszcze jeden,
w międzyczasie następny autobus i łódź.
Przez te 24h przeżyłyśmy zmianę czasu, przetrwałyśmy skrajne zmęczenie i u celu byłyśmy szczęśliwe, że to koniec, a właściwie początek drogi.
Dziś jesteśmy w jej połowie. Za nami tyle wrażeń i przeżyć, że kiedy zabrałam się do pisania, przeraziła mnie biała kartka w "dzienniku", w którym zawsze piszę. Od czego zacząć? Jak to wszystko opisać, wyrazić własne uczucia? Do tej pory przytrafiło nam się już tak wiele. Marta prowadziła słonia, który wszedł do rzeki, nasz kierowca tuk-tuka zgubił drogę i puściły mu nerwy, jechałyśmy rowerami w upale pokonując wzgórza, przeszłyśmy ponad 25km w dżungli, płynęłyśmy dwa dni łodzią, płynęłyśmy kajakiem raz na wodzie, raz ... pod wodą, gotowałyśmy wyszukane potrawy na cooking lessons, spędziłyśmy chilloutowe godziny w klimatycznych knajpkach w Laosie i ciche chwile w magicznych świątyniach. Na swej drodze spotykamy ludzi z całego świata, ludzi którzy mówią mało i tych którzy mówią za dużo. Każdy ma inny plan, różne cele, jednych rozumiemy, innych nie.
Nie rozumiemy jednak, jak można poświęcić tylko tydzień by "zwiedzić" jeden kraj. Już dziś wiemy, że nasze trzy tygodnie na Laos, to za mało. Za mało by Go poczuć, powąchać, dotknąć, posmakować ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz