Kiedy opuszczałyśmy Marrakesz przed wschodem słońca, miasto było senne, puste i rozleniwione. Medina spała głębokim snem. Nocne powietrze orzeźwiało uliczki pełne spalin za dnia. Pierwszy napotkany taksówkarz nie miał werwy i łatwo się zgodził na niewygórowaną cenę za nasz kurs.
Podróż do Fezu miała trwać niecałe 8h, w rzeczywistości spędziłyśmy w autobusie 10h. Wycieńczone podróżą wróciłyśmy do naszego pierwszego hotelu - pałacu - Rijadu na skraju fezkiej mediny. Poczułyśmy się jak u siebie, witane z sympatią przez znajoma Obsługę.
Po krótkim odpoczynku i odświeżeniu, nie tracąc ani chwili wybrałyśmy się na ostatni posiłek oraz zakupy. Nasze podręczne plecaki szybko zapełniły się kulinarnymi skarbami Maroko. Kupiłyśmy osławiony olej arganowy, marokańską herbatę, pastę harisę, kumin, curry, kurkumę, czarny pieprz oraz mieszankę czterech przypraw do tajinu.
Kiedy fezkie niebo okryła noc, wróciłyśmy na nasz taras, by spędzić tam ostatni wieczór w Maroko.
Siedziałam na dachu Mediny i pisałam ...
"...dookoła nas roztacza się panorama na Medinę. Od piaskowych ścian oświetlonych herbacianym światłem bije znajome ciepło. Przyjemny wiatr tańczy w posadzonej wokół roślinności. Właśnie rozległo się nawoływanie Muzeinów. Poszczególne, tajemnicze Głosy, rozlegają się z kolejnych Minaretów. Tu, u góry panuje nieopisany spokój, na dole miasto tętni życiem. Spoglądam przez barierki otaczające nasz taras, na kobiety, które przyjemny chłód skusił do wyjścia z domu. Po całym dniu pracy, to jest Ich czas na ploteczki, spotkania, wyjście na miasto...
Patrzę na Fez, oświetlony jak świąteczna witryna i chłonę ten widok, by zapamiętać go na długo. Rozwieszone pranie suszy się na wietrze. Dachowe koty idą w nieznane. Gdzieś słychać dziecięcy śmiech."
Fez obdarzyłyśmy dużym sentymentem i oprócz Essaouiry to właśnie tu czułyśmy się najlepiej. Nie przeraziło nas dziewięć tysięcy uliczek, ani też bardzo tradycyjny charakter miasta. Wielką przyjemnością było wrócić na obiad do ulubionej knajpki, być witanym z uśmiechem i sympatią oraz daniem o tytule "welcome from the kitchen" .
"Żegnamy dziś Maroko pozytywnie zaskoczone. To była nasza pierwsza styczność z kulturą arabską w indywidualnej podróży. Na długo w naszej pamięci pozostanie wyprawa w Góry Atlas, gościnność Berberów, smak miętowej herbaty, marokańskie chleby oraz wspaniałe ciastka.
Jak zwykle czuję niedosyt i chętnie zostałabym dłużej, by móc zobaczyć więcej i więcej. Niestety pora wracać do domu, pisać bloga, by świeżość wspomnień nie uleciała, emocje nie zblakły a zapachy nie wywietrzały."
Do następnej podróży już tylko rok ...!
Czy odnalazłyśmy w Maroko nasze Eldorado...? Jak zwykle, w każdej podróży TAK- jego skrawek. Bo w poszukiwaniu legendarnej Krainy złotem płynącej nie chodzi o jej odnalezienie, lecz właśnie jej poszukiwanie, podróżowanie zakurzoną drogą po nieznanych szlakach z plecakiem, zeszytem