Pierwsze kroki w Marrakeszu skierowałyśmy na osławiony plac Jemaa El Fna. Panował tam niewiarygodny tłok i zgiełk. Uliczni handlarze przekrzykiwali się w oferowaniu swoich produktów. Zaklinacze węży zahipnotyzowali jadowite płazy do nieprzytomności. Obok nas jakiś mężczyzna prowadził zaciekły dialog z małpka kapucynką.
Na targu można było kupić wszystko; maleńkie żółwie, lekko śnięte kameleony, wypchane jaszczurki, kolorowe przyprawy, świeże i suszone mięsiste owoce, ubrania i tysiące innych rzeczy. Plac Jemaa el Fna tętnił życiem i przyprawiał o ból głowy. Oblany herbacianym światłem, migający od zapalonych na sprzedaż latarenek tworzył kadr, którego żaden aparat nie mógł zignorować.
Chcąc sfotografować wyjątkowy klimat tego miejsca, niechcący uchwyciłam mężczyznę kręcącego piruety pomponem przytwierdzonym do czapki. Komponując kadr zdjęcia, nawet nie zauważyłam milimetrowej sylwetki owego "perfomera". On za to zauważył jednak mój mały obiektyw, rzekomo skierowany w jego stronę. Mój przypadkowy "obiekt" okazał się niewiarygodnie wrażliwy i wyczulony na punkcie swych "pomponowych" akrobacji i zażądał zapłaty za pokaz, czyli za zdjęcie.
Nie chcąc płacić wymyślonej opłaty, usunęłyśmy na oczach zainteresowanego nieszczęsne zdjęcie, ale artysta mimo to rozpoznawał się nawet na ujęciach z Birmy, obecnych nadal na karcie po poprzednim urlopie sprzed roku. Zniesmaczone bezpodstawnymi oskarżeniami, uznałyśmy że prościej będzie zapłacić rozjuszonemu oszustowi.
Pierwotna cena oscylowała wokół 5 euro. Gdy zaczęło robić się coraz mniej przyjemnie, a głos Pana oszusta coraz mocniej nadwyrężał wytrzymałość naszych bębenków, odprawiłyśmy go dając 20 Dhs (czyli ok. 2,5$). Kiedy odszedł, mrucząc coś pod nosem z pomponiastą czapka pod pachą, poczułam niesmak i złość. Ochota na zwiedzanie placu gdzieś się rozpłynęła. Zaczęłyśmy czuć się źle i nieswojo w narastającym tłumie i chaosie.
Pomimo, że Plac spowiła całkowita ciemność a otaczające stragany mieniły się ciepłymi kolorami i cudownymi zapachami, skryłyśmy się w niewielkiej knajpce serwującej kebabowe przysmaki. Po zasileniu żołądków i uzupełnieniu poziomu cukru dzięki miętowej herbacie, ruszyłyśmy dalej. Spacerowałyśmy po placu oraz jego okolicach, przeciskając się przez tłumy sprzedawców i naganiaczy wykrzykujących z rozkoszą polskie bluźnierstwa, słysząc z naszych ust polski język. Myślałam, że wrażeń na ten wieczór już wystarczy, ale polskie wulgaryzmy na Placu Jamaa El Fna, to było dla nas za wiele. Nie mogąc się odnaleźć w wymuszonym, sztucznym, nieprawdziwym obrazie Placu Jamaa el Fna, ruszyłyśmy w drogę powrotną do hotelu przez Medinę. Zauroczone fezką Mediną, ta w Marrakeszu nie wywarła na nas dużego wrażenia, wręcz przeciwnie. Smród spalin wisiał w powietrzu, oblepiając mury i całe ciało. Miałam wrażenie, że chwilami w ciasnych uliczkach, trudno było oddychać. Chodzenie utrudniały wszechobecne zdezelowane motory
i skutery.
Marrakesz zwany Czerwonym Miastem oraz Otwartą Afryka, pozostawił we mnie uczucie niesmaku oraz rozczarowania. Przyznam, że nie poświęciłyśmy temu miastu należytej uwagi i jestem przekonana, aby je poznać, należy się w nim zatracić. My nie miałyśmy tyle czasu, aby przekonać się o tym jak Otwartą Afryką jest Marrakesz. W tym krótkim czasie naszego pobytu w tym mieście, już od pierwszych chwil nie czułyśmy się bezpiecznie, ani też mile witane. Po wizycie na Placu Jamaa El Fna, poszłyśmy wcześnie spać, starając się zapomnieć o niemiłych wrażeniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz