Do tunelów Cu Chi jechałyśmy autobusem przez budzące się leniwie miasto. W ulicznych kawiarenkach mieszkańcy raczyli się mocną kawą, wolno spływającą z blaszanych zaparzaczy wprost do kufelka z gęstym, słodkim mlekiem.
W ocienionych zielonych parkach ćwiczyli, tańczyli i biegali ludzie. Następnego dnia rano dołączyła do nich Marta, ćwicząc formę Chum - Kiu.
W ocienionych zielonych parkach ćwiczyli, tańczyli i biegali ludzie. Następnego dnia rano dołączyła do nich Marta, ćwicząc formę Chum - Kiu.
W zaspanym autobusie pełnym turystów, pełnym werwy głosem powitał nas przewodnik o amerykańskim przydomku "Mr Bean". Niepozorny, szczupły człowiek o smutnych oczach, nerwowo poprawiający pasek w za dużych spodniach, mówił o sobie wietnamską odmianą języka angielskiego (amerykańskiego).
Podróż w upale, w nieznośnych saigońskich korkach znużyła pasażerów. Mr Bean zapytał żywym głosem, czy chcemy wysłuchać jego opowieści. Wziął do ręki mikrofon, po autobusie popłynęła Jego historia.
Jako niespełna 20-latek przyłączył się do Armii Amerykańskiej, by walczyć z siłami Viet-Cong-u. W pierwszych słowach nazwał siebie złym człowiekiem bez kraju i pochodzenia, by nie pozostawić nikomu złudzeń. W autobusie nastała grobowa cisza. Historia Mr Beana towarzyszyła nam do końca dnia i stawała się coraz bardziej prawdziwa z każdym mijanym kilometrem i każdą chwilą. Nikt z nas nie zapytał Mr Beana z jakich pobudek, dlaczego przyłączył się do armii wroga. Po tylu latach od zakończenia wojny, kiedy historia rozlicza przeszłość i nic nie jest jednoznaczne, nurtował mnie początek Jego historii.
Podczas walk w dżungli pod Saigonem, gdzie zakamuflowane tunele Viet-Congu skrywały podziemne magazyny żywności, produkcję broni, bunkry mieszkalne, Mr Bean stracił najlepsze lata swojego życia. Trzymając w błocie karabin i granaty zgubił radość i młodość, swą miłość i szczęście. Jego Kobieta zginęła podczas walk.
dojechaliśmy ...
W dżungli panował nieznośny upał. Powietrze było ciężkie i duszne. Zatrzymaliśmy się przy kraterze po bombie B52. Mr Bean opowiadał zainteresowanym aspekty techniczne, kiedy nagle rozległy się strzały. Oczami wyobraźni przeniosłam się do czasów wojny. Ciarki przeszły mi po skórze. Słyszałam latające helikoptery, przerażający, niosący śmierć huk. Dźwięk karabinów niósł się z pobliskiej strzelnicy, na której turyści mogli wypróbować sprzęt militarny.
Zwiedzaliśmy dalej słuchając opowieści o tunelach i wojnie. Tunele Cu Chi ciągną się ponad 200 km. Wybudowane gołymi rękami przez mieszkańców wioski Cu Chi stały się siedzibą Viet-Congu, dając im niewiarygodną przewagę nad wrogiem. Mr Bean opowiadał nam o próbach znalezienia zakamuflowanych wejść. Opowiadał o sprowadzaniu psów tropiących przez Armię Amerykańską. Również o usilnych próbach podpalenia, zalania czy bombardowania tuneli. Omal wszystkie próby zakończyły się fiaskiem.
Jeden z tuneli prowadził prosto do bazy USA. Żołnierze Viet-Congu skradali się nim w nocy, by kraść amunicję. Las naszpikowany był śmiertelnymi pułapkami. Tunele zostały zdobyte po spuszczeniu bomby napalmowej, która wypaliła cały las i umożliwiła wytropienie ludzi lasu.
Mr Bean usiadł w kucki, wyciągnął papierosa i opowiedział o śmierci przyjaciela z bunkra. Przyjaciela, który był młodym amerykańskim chłopakiem tęskniącym za domem i maminym jedzeniem. Miał na imię Steven, pochodził z Colorado. Kiedy mówił do Mr Beana, że tęskni nawet za tornado w swoim kraju, ten odpowiadał mu "tu masz swoje tornado", myśląc o dźwięku wciąż latających nad głowami helikopterów.
Spali razem, bok przy boku w amerykańskim bunkrze, śpiewając smętnie "Hey Jude", popijając czarnego Johny Walkera.
Steven zginął od strzału. Mr Bean zerwał mu z szyi śmiertelnik i włożył do ust, by móc go później odnaleźć. W ten prosty sposób, po latach odnajdywano ofiary wojny. Mr Bean sprowadził do domu tysiące amerykańskich ciał. Jak powiedział smutno, "nawet amerykański tyłek, jest już tylko szkieletem podobnym do każdej innej kościstej dupy". Dzięki śmiertelnikom w ustach rozpoznawał swoich.
Kończąc swoją opowieść prosił, byśmy nie oceniali Amerykanów. Powiedział - "to byli chłopcy, jak ja, którzy musieli walczyć bo kazali ONI". Opowiadał jak w tamtych lasach, w których staliśmy, słuchając zapatrzeni, ginęli ludzie w imię czego? po co?
Mr Bean poprawił czapkę, zapalił papierosa i zniknął wśród cieni. Jego historia zawisła w gęstym powietrzu.