piątek, 6 marca 2015

"Ale Sajgon" :)

Saigon 31.12.2014

Wylądowałyśmy w Ho Chi Minh City (Saigonie) późnym popołudniem. Ulice miasta pełne były skuterów i sam samochodów. Płynęły w różne strony miasta niczym rzeka w kierunku morza. Ostatnie godziny starego roku spędziłyśmy w wąskiej uliczce, w której znajdował się nasz hotelik. Spacerowałyśmy po okolicy, kosztując pierwsze wietnamskie potrawy, stęsknione ich smaku i aromatu po czterech latach od ostatniej wizyty w tym kraju. 



Przysiadłyśmy na malutkich plastikowych krzesełkach, rozmiarem odpowiednie dla krasnali, by zjeść wietnamskie kluski z mięsem i warzywami. Przyrządzone przez korpulentną, uśmiechniętą Kobietę w trzy minuty, niczym wszędzie dostępne zupki instant. Smakowały wybornie. Z podkurczonymi nogami, uśmiechając się do siebie, poruszałyśmy pałeczkami jak światowej sławy dyrygent. Saigon pełen był ludzi miejscowych i tych z całego świata. Pomimo, iż mienił się światełkami, na wszystkich barach i restauracjach widniał napis "Happy New Year 2015", nie było czuć atmosfery zbliżającego się nowego roku. Spacerując po wąskich uliczkach pełnych barów i restauracji, dotarłyśmy na plac przy markecie Ben Thanh. Z każdym krokiem tłum gęstniał, ulicami płynęły wolno rzeki skuterów. W powietrzu unosił się duszny zapach smogu. Na niewielkim skrzyżowaniu pod Marketem Ben Thanh, stała  rozstawiona scena z wielkim napisem "Happy New Year 2015".


Wietnamczycy tłoczyli się w oczekiwaniu na rozpoczęcie występu. Wśród tłumu migały świecące uszy, kolorowe opaski i inne magiczne, noworoczne gadżety. Na każdym rogu można było kupić sztuczny śnieg w sprayu. Chodniki stały się parkingami dla skuterów. Były ich setki. Zaparkowane równiutko, każdy w innym kolorze. 


Zmęczone podróżą i pierwszym zetknięciem z Saigonem, usiadłyśmy w przyjemnej knajpce, by raczyć się zimnym piwem w ostatniej godzinie starego roku. Z otwartej na ulicę knajpy, obserwowałyśmy klimat osławionego językiem powszechnym miasta. Po prostu "Ale Saigon"!!! Turyści wałęsali się w tę i z powrotem w klapkach i spodenkach. Nikt nie miał na sobie balowych strojów i butów na obcasie. Czas mijał leniwie jak w każdy wtorek czy piątkowy wieczór. Mimo to zegar nieubłaganie wskazywał kres starego roku. Ulicą płynęła kakofonia dźwięków, jakby klaksony chciały zagłuszyć muzykę z okolicznych barów. Ludzie wyglądali na szczęśliwych. My też czułyśmy się bardzo dobrze od pierwszych dni w Saigonie. I zmęczenie nagle gdzieś się ulotniło. Wietnamskie piwo dodało nam animuszu. Kilka chwil przed północą rozpoczęło się grupowe świętowanie. Każdy zegar wskazywał inną godzinę, ale kto, by się tym przejmował. Na ulicach rozbrzmiewał głośno stary, nieśmiertelny kawałek Abby "Happy New Year". Ludzie wspólnie śpiewali, tańczyli i skakali opryskując się obficie sztucznym śniegiem w sprayu. 



Niebo rozświetliły kolorowe spotlighty. Muzyka odbijała się o stare ściany budynków. Witałyśmy Nowy Rok w Saigonie, z ludźmi z całego Świata. Nad głowami wirowało kolorowe konfetti i miniaturowe karty do gry. Złapałam czarne wino, - co znaczy? Nie wiem, w tamtej chwili wszystko oznaczało szczęście. Byłam podekscytowana i przejęta. Saigon tętnił muzyką, dźwiękiem wystrzeliwanych fajerwerków. Wszyscy się uśmiechali i życzyli sobie Dobrego Roku. Jak to zwykle ja, bardzo się wzruszyłam będąc częścią tego wydarzenia. Złożyłyśmy sobie życzenia jak tysiące innych ludzi. Robiłyśmy zdjęcia sobie, a inni z nami. Atmosfera radości rozlała się po ulicach Saigonu. Nie wiem czy to właśnie wtedy, czy nieco wcześniej, a może później, zakochałam się w tym mieście. I nastał Nowy Rok 2015 pomimo, że w Polsce dopiero robiliście sałatki i chłodziliście szampana.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz