Pierwszy wieczór i następny dzień włóczyłyśmy się leniwie po spokojnym Hue. W porównaniu do Sajgonu, miasto było ciche i wyludnione. Pierwsze kroki skierowałyśmy na brzeg rzeki Perfumowanej, w której mętnych wodach odbijały się kolorowe neony, światła pływającej restauracji, impresje mostu tworzące wodne iluminacje. Smocze łodzie kołysały się leniwie na ciemnej zaspanej rzece. Spacerując po nadrzecznym parku wśród miejscowej młodzieży, uciekałyśmy przed licznymi szczurami, tak szybko jak one przed nami. Codziennie wieczorem owe gryzonie wychodziły tłumnie na kolację w parku, który szybko mianowałam wdzięczną nazwą "park szczurów".
Na drugim brzegu rzeki Perfumowanej, która swą nazwę zawdzięcza rosnącym w niej niegdyś roślinom o pięknym zapachu, znajdował się miejscowy market. Miejsce, którego nie mogłyśmy pominąć. Azjatyckie markety mają w sobie coś zarówno fascynującego, jak i odpychającego. Zawsze można tam kupić mydło i powidło. Zapach świeżego jedzenia miesza się z dusznym aromatem suszonych ryb, słodkich kadzideł, soczystych, świeżych owoców i lokalnych potraw. Usypane stożki ryżu w różnych gatunkach oraz kolorowych przypraw, zawsze przyciągają nasz wzrok, jak i lokalne smakołyki.
Przeciskając się w ciasnych alejkach pod dachem z plastikowych worków, przystanęłyśmy przy dwóch stanowiskach gotujących kobiet. Ożywione naszą obecnością zachwalały swoje smakołyki. Nie chcąc urazić żadnej z nich, usiadłyśmy oddzielnie. Zaczęłam od pochłonięcia mocno wypieczonych kawałków wieprzowiny nadzianej na bambusowy patyk. Smak czosnku i chili rozpuścił mi się w ustach topiąc mą duszę w istnej euforii aromatów. Następnie w mojej plastikowej miseczce pojawił się ryżowy placek z krewetkami i przepiórczym jajkiem. Chrupiący placek maczałam w dziwnym zielonym sosie o smaku orzechów. Gdy ja raczyłam się darami kuchni azjatyckiej, pod moim stoliczkiem przemknął śnięty karaluch wielkości kciuka. Marta zajadała się obok, nie zważając na upał, latające muchy i liczne towarzystwo karaluchów. Obie panie były szczęśliwe, nasze brzuchy i podniebienia również.
W parku szczurów cykady rozpoczęły swój koncert. Wsłuchiwałam się w ich hipnotyczne brzmienie, które tak bardzo kocham w Azji. Neony tworzyły barwne impresje na tafli rzeki perfumowanej a smocze łodzie zasypiały tuląc się do siebie.
Jesteśmy w Hue już trzeci dzień, trzeci wieczór w tym samym barze, przy tym samym stoliku. Pijemy najtańsze z tanich piw w mieście z oszronionych małych kufelków i piszemy ....
Noworoczne, migające światełka oświetlają mój zeszyt. Styropianowy mikołaj uśmiecha się niewyraźnie. Ulica oblana jest herbacianym światłem, cykady brzęczą, w tle słychać muzykę z okolicznych barów i gwar rozmów w językach świata. Jest przyjemny, ciepły wieczór, na niebie świecą pojedyncze gwiazdy.