Mieszkamy na wyspie Phu Quoc w skromnym domku z tarasem i hamakiem. Każdego dnia budzi nas złote słońce a usypiają cykady. Każdy dzień rozpoczynamy od śniadania na plaży, pijąc poranną kawę niespiesznie spływającą z metalowych zaparzaczyków wprost do szklanki z gęstym, lepkim mlekiem. Nogi mamy zatopione w piasku, klapki gdzieś rzucone niedbale. Dylematem dnia jest wybór przekąski. Czy tym razem ma to być soczyste mango, karmazynowy arbuz, a może słodkie, zielone pomelo ... Zalegamy na leżakach, uśmiechamy się do słońca, kolekcjonując każdy promień, niczym filatelista znaczki. Czytamy książki, czasem piszemy. Często nic nie mówimy do siebie. Chłodzimy się w turkusowej zatoce.
Dziś, w ostatnim dniu na wyspie, skusiłyśmy się na masaż. Na prowizorycznych łóżkach pod osłoną nieba i krzywych parasoli, oddałyśmy nasze mięśnie drobnym dłoniom wietnamskich Masażystek.
Zatoka szumiała dwa metry obok, słońce rozgrzewało nałożony na skórę olejek. Lekki, pachnący światem wiatr ochładzał rozgrzaną skórę. Po godzinie rozkoszy dla mięśni, wstałam bez kości, niczym marionetka, której nikt nie pociąga za sznurki, chwiejąc się w amoku przyjemności. Piasek palił w stopy.
Nasz domek jest przestronny i skromny. Przeznaczony dla dwóch osób, mimo to nie mieszkamy w nim same. Co jakiś czas, późnym popołudniem, pojawia się i znika nad ranem, nasza przyjaciółka Żaba. Wieczorem siedzi rozleniwiona pod prysznicem, tudzież na spłuczce, bacznie obserwując nasze ruchy, jakbyśmy to my wprosiły się do niej. W dzień znika, by odpocząć w muszelkowej lampie nad drzwiami i poczuć poranną bryzę zatoki. Raz niegrzecznie ją wyprosiłyśmy, wrzucając ostrożnie do kosza na bieliznę i wynosząc na okoliczne mokradła. Wróciła następnego dnia, obrażona. Kiedy weszłam do łazienki, siedziała na prysznicu, efektownie mnie ignorując.
Dzisiejszy wieczór jest inny, wyjątkowy, ostatni. Poszłyśmy na spacer wzdłuż plaży. Niczym szlafrok, otulił nas zachód słońca. Otoczył feerią pomarańczu z różowym niuansem. Plaża wyglądała magicznie i tak spokojnie. Wody Zatoki srebrzyły się jak rtęć. Piaszczystymi uliczkami, skrytymi pośród palm, doszłyśmy do głównej ulicy, w poszukiwaniu wyjątkowego miejsca, na ostatnią kolację.
Już poprzednim razem, niewielka rodzinna restauracja przyciągnęła mój wzrok i nos niczym magnes. Prezentowane przed wejściem bajecznie kolorowe ryby i owoce morza, wyglądały wybornie. To było TO miejsce. Wybrałyśmy rybę z łuskami w kolorze naszej sypialni lub nasza sypialnia ma kolor łusek tej ryby. Zamówiłyśmy piwo, warzywa i ryż. Po kilkudziesięciu minutach lizałyśmy palce, pałeczki i sztućce - wszystkie narzędzia biorące udział w tej wyjątkowej uczcie. Ryba była tak smaczna, jak piękna. Spieczona skórka chrupała pomiędzy zębami a delikatne mięso, maczane w soli, pieprzu i limonce, rozpływało się w ustach.
Kiedy przyszłyśmy, restauracja była pusta. Teraz, nie ma wolnego stolika. Przy każdym słychać rozmowy w innym języku świata. Najwięcej miejsc zajmują Wietnamczycy. To dla nas najlepszy dowód na to, że jesteśmy w odpowiednim miejscu. To jest nasza ostatnia noc na wyspie, przedostatnia w Wietnamie. Pora wracać. Wzywa życie na innym kontynencie. To był wspaniały czas, piękna podróż po cudownym Kraju, udana wyprawa po nieznanych drogach i znanym Mekongu. Za nami ponad trzy tygodnie w słońcu, w wodzie i kurzu. Mamy ogorzałe twarze, opalone ciała, serca pełne wspomnień i oczy choć świecące to smutne. Niewątpliwie odnalazłyśmy tu swoje Eldorado i choć nie płynie złotem a ryżem, kawą i herbatą, to dla nas południowy Wietnam jest baśniową Krainą, w której zatraciłyśmy się całym sercem na miesiąc. Żal odjeżdżać tak bardzo, że oczy same łzawią a podbródek się trzęsie niczym na ckliwym filmie.
Do trzech razy sztuka, DO ZOBACZENIA WIETNAMIE!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz