Kilka dni wcześniej w KL zastanawiałam się dlaczego wszystkie foldery o Cameron Highlands obsypane są graficznymi truskawkami. Na miejscu wszystko stało się jasne. Okolice Tanah Rata, to nie tylko plantacje herbaty, ale jedna wielka farma truskawek. Pomiędzy wzórzami znajdują się szklarnie, w których uprawia się truskawki. Nieco inaczej niż u nas. Sadzonki rosną w workach z ziemią, które umieszczone są na drewnianych stelażach, na wysokości ok. 1,5m od gruntu. Dzięki wężykom, bezpośrednio do woreczków z ziemią doprowadzana jest woda i substancje odżywcze. A wszystko po to by uchronić owoce od szkodników i owadów buszujących w tym regionie. Zbieranie tak rosnących truskawek jest proste i przyjemne. Owoce są soczyście czerwone, mają nieco bardziej wydłużony kształt od naszych rodowitych, a smak jakby mniej truskawkowy. Przy każdej farmie znajduje się sklepik z truskawkowymi produktami. Można tam kupić rozmaite dżemy, konfitury, ciastka, cukierki i suszone truskawki.
Nasz przewodnik opowiadał nam z dumą o truskawkowej produkcji. Dla niego ten owoc był wyjątkowy i jakby egzotyczny. Wyglądał na zawiedzionego, gdy powiedziałyśmy mu, że w Polsce również rosną truskawki. Na truskawkowo - herbacianej wyprawie były z nami dwie dziewczyny z Holandii, które również nie popadły w truskawkowe szaleństwo. Nic dziwnego, przecież zanim urosną polskie truskawki, mamy w sklepach wyjałowione holenderskie.
Rozbawione truskawkowym wariactwem wyruszyłyśmy na plantacje herbaty. Po raz kolejny krajobraz herbacianego gaju, zrobił na nas ogromne wrażenie. Biegałyśmy urzeczone widokiem i zapachem wśród krzaczków herbaty. Wszędzie otaczała nas soczysta zieleń, we wszystkich odcieniach, rywalizująca z błękitem nieba. Nie potrafię opisać co jest tak magicznego w plantacjach herbaty. Pewne jest, że nie chce się stamtąd odjeżdżać. Chciałoby się jedynie spacerować wśród liści, karmić oczy tym wspaniałym widokiem i oddychać powietrzem tak świeżym i pachnącym.
W drodze powrotnej odwiedziłyśmy świątynie buddyjską, różany ogród i farmę motyli. Wieczorem wybrałyśmy się na spacer i kolację. Tanah Rata to małe, urocze miasteczko, klimatem przypomina lankijskie Nuwara Eliya. Jest otoczone zielonymi wzgórzami, klimat jest łagodny a powietrze czyste i rześkie.
Na kolację zjadłyśmy hinduską potrawę podaną na liściach bananowca, popijając piwkiem. W drodze do hostelu towarzyszyła nam kakofonia dźwięków budzącej się do życia natury. O zmroku każde drzewo, krzaczek, źdźbło trawy pełne było gości. Wolałyśmy jednak nie zastanawiać się co spaceruje obok nas. Zmarznięte i pogryzione przez komary poszłyśmy spać marząc już o śniadaniu.
Dużo piszemy o jedzeniu bo uważamy, że kuchnia to część kultury danego kraju. Nie potrafimy zrozumieć ludzi, którzy będąc w dalekich zakątkach Azji, żywią się w McDonalds, czy restauracjach hotelowych, w których potrawy nie mają nic wspólnego z narodowymi. Smakowanie, próbowanie i degustowanie to podróż i przygoda, często w nieznane. Z tym przekonaniem wcześnie rano poszłyśmy na śniadanie do knajpki, gdzie zamiast tostów z dżemem zjadłyśmy pyszne Roti Canai. To słynna malezyjska potrawa w postaci lekkich naleśniczków podawanych z sosem curry. Popijając do tego mocną kawę z lepkim mlekiem podaną w kufelku z grubego szkła, wdychałyśmy świeże i zimne powietrze, nastrajając się na dalszą podróż. Żegnając się z Cameron Highlands nie wiedziałyśmy jak szybko znów tam wrócimy...
Dziewczyny jestem totalnie pod wrażeniem! świetne zdjecia, świetne miejsca! narobiło mi to strasznej ochoty na jakis wyjazd i na szczescie za kilka dni jade na swoja pierwsza "wymiane" z couchsurfing. swietnie ze opisujecie lokalne potrawy i zapachy. ja po przeczytaniu w jakiejs gazecie zdania że "na sycylii w lutym kwitna migdały" już mam w planach ta sycylie :)) Trzymajcie sie!
OdpowiedzUsuńBardzo cieszymy, że Ci się podoba. Próbujemy opisać i sfotografować wszystko to co nasze zmysły czują na takich wyjazdach. Niestety nawet współczesna technika nie pokaże tych wszystkich niezapomnianych wrażeń, przeżyć, krajobrazów i przede wszystkim orientalnych zapachów.
OdpowiedzUsuńPomału zbieramy się na kolejny wyjazd. W listopadzie mamy zamiar odwiedzić Kambodżę. Trzymaj kciuki aby się wszystko udało ;-)
Tobie życzę "migdałów" na Sycylii i zarażenie się podróżniczym bakcylem ;-)
Pzdr,
Olodum i Grzybek
Cześć dziewczyny. Od dłuższego czsu "podczytuje" sobie Waszego bloga, ale nigdy nie komentowałem. Musze powiedzieć, że jesteście dla mnie inspiracją. :) Mam nadzieję, że mogę liczyć na obszerną relację z Kamboży. Mam ją w planach w najbliższej przyszłości. Nie mogę odżałować, że będąc w Tajlandi nie pojechałem podziwiać świątyń Angkoru. Tymczasem liczę na Waszą relację. Jeżeli jescze nie czytałyście to polecam książkę - album Jacka Pałkiewicza - "Angkor". Pozdrawiam serdecznie Adam
OdpowiedzUsuńWitaj Adamie,
OdpowiedzUsuńOgromnie nas cieszą Twoje wizyty w naszym skromnym Eldorado. Podczytuj nas kiedy tylko masz ochotę. Oczywiście obiecujemy fotorelację z Kambodży, do której wyjeżdżamy w listopadzie. Co do Angkoru i samej Kambodży wydaje nam się, że jest to miejsce godne całego urlopu, a nie tylko kilkudniowej wizyty, w przelocie przez Azję Pd-Wsch. Album p. Pałkiewicza od kilku miesięcy jest naszą lekturą.
Niezapomnianych wojaży ;-)
Olodum i Grzybek