19.11.2009
Do Phnom Penh wracałyśmy kilka razy, czy nam się to podobało czy nie. Gdziekolwiek chcesz jechać podróżniku, transfer masz w stolicy. Po kilku takich pobytach i powrotach, zaczynałam mieć dosyć stołecznego chaosu. Na każdym wolnym metrze, stoi tuk-tukowiec i nagabuje tyle razy ile razy go mijasz. Po godzinie masz szczerze dosyć i zaczynasz być niemiła. Kilka miejsc, które chciałyśmy zobaczyć znajdowało się w okolicy, zamieszkałej przez nas, spokojnej 57 Street. Bojkotowałyśmy więc usługi tuk-tukowców, motodriverów i taksówek i poruszałyśmy się na własnych nogach.
Royal Palace, Phnom Penh
Royal Palace, Phnom Penh
Zwiedziłyśmy w Phnom Penh rzeczy obowiązkowe, czyli Royal Palace i Silver Pagoda. Nie wiem co mam napisać bo nie zrobiły na mnie zbyt dużego wrażenia. Być może zbyt wiele oczekiwałam. Spodziewałam się takich wspaniałości jak w tajskim Grand Palace. Tu było dużo skromniej, dzikie tłumy turystów i zero nastroju. Na zdjęciach wszystko wygląda pięknie i z całą pewnością jest, ale ja doskonale pamiętam przeżycia z tajskiego kompleksu świątyń. To była gama emocji i przeżyć. Tajski Grand Palace to emanująca duchowość, misterne zdobienia i wszechogarniający spokój. Z Royal Palace zapamiętałam jedynie piękną salę koronacyjną, żółtozłociste dachy i cztery twarze na stupie pałacu.
Royal Palace, Phnom Penh
Miałyśmy już szczerze dosyć Phnom Penh. Z radością czekałyśmy na wyjazd do spokojnego, prowincjonalnego Kratie. Następnego dnia rano, wyruszyłyśmy kolejnym autobusem, w następną podróż, która tym razem mnie powaliła.
Phnom Penh
Royal Palace, Phnom Penh
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz