Wylądowałyśmy w Maroko późno w nocy. Z okien samolotu widać było jedynie ciemność rozświetloną gdzieniegdzie rozsypanymi żarzącymi się światełkami. To był Fez.
Była już północ, kiedy dotarłyśmy do Mediny, najstarszej dzielnicy Fezu. Naszym Hotelem okazał się 700-letni Riad - pałac rodzinny. Było to miejsce pełne magii i zakamarków, piękne jak z baśni tysiąca i jednej nocy. Od mozaikowych ceramicznych ścian bił przyjemny chłód. Drewniane sufity pomalowane w misterne wzory podkreślały charakter i prestiż minionej już pałacowej przeszłości.
Fez powitał nas spokojną ciszą, którą chwilami przerywał znajomy śpiew cykad znanych nam z Azji. W oknach mieniły się witrażowe mozaiki, których piękno odkryłyśmy następnego dnia, gdy do życia pobudziło je słońce.
Medina skąpana była w ciepłym herbacianym świetle ulicznych latarni. Pomimo późnej pory na środku pustej ulicy, młodzi mężczyźni grali w piłkę nożną. Pod wciąż otwartym sklepikiem z papierosami, starsi gawędzili i palili. Nigdzie nie było kobiet.
Spałyśmy w pałacu, na królewskim łożu ozdobionym gipsowym ornamentem. Wczesnym rankiem zbudziło nas nawoływanie Muzeina do porannej modlitwy. Muzułmanie modlą się pięć razy dziennie kierując swe modlitwy w kierunku Mekki.
My jednak spałyśmy dalej, nie dając się zwerbować do obcowania z Allachem. Otoczone murem najstarszej Mediny świata, zapadłyśmy ponownie w blogi sen.
Promienie porannego słońca nie docierały do naszej komnaty. Pierwszy dzień w Fezie poznawałyśmy zakamarki Mediny, w której mieści się 9 tysięcy uliczek. Piaskowe domy ściśle przylegające do siebie tworzą swoisty labirynt. Medina otoczona jest murem do którego można wejść przez bramę Bab Budżelud wybudowaną w 1919 roku.
Nad Fezem roztaczało się błękitne niebo, kontrastując z piaskowym kolorem budynków. Zagłębiając się w zaułki dziewięciowiecznej Mediny, odkrywałyśmy coraz więcej kolorów i zapachów bliżej nieokreślonych.
Wyczytałam gdzieś, że Medina pachnie wszechobecną miętą. No cóż ... Medina pachnie różnorako. Tym gorzej, czym bliżej farbiarni skór, ale o tym nie dzisiaj :)
Spacerowałyśmy po najstarszej dzielnicy Fezu, trzymając się głównych uliczek, by nie zgubić drogi. Medina pozornie chaotyczna po jakimś czasie pobytu daje się lubić. Ciasne uliczki wypełnione są straganami i sklepikami oferującymi miejscowe rękodzieła ze skór, ceramiki, a także lampy ze skóry owcy, przyprawy, bakalie, stroje, czapki i wiele wiele innych.
Rozglądając się na boki można nacieszyć oczy klimatycznymi widokami ciasnych fotogenicznych uliczek jak ze starych filmów.
W każdej dzielnicy Mediny znajduje się Meczet, szkoła koraniczna, fontanna, hammam (łaźnia) oraz piekarnia do której wszyscy znoszą swoje ciasta, aby je upiec. Z piekarni unosi się znakomity zapach pieczonych łakoci.
Medina duszna jest od zapachów. Jest esencją Maroko, jest swoistą mieszaniną smaków cudownie przyprawionych.
Spacerowałyśmy długo przysiadając co jakiś czas na miętową herbatę, lepką od cukru, której świeżość dodawała nam sił. Posiliłyśmy się w niewielkiej knajpce chlebkiem nadziewanym kiełbasą, wołowiną oraz mieszaniną warzyw w przyprawach.
Wieczór przyniósł przyjemne orzeźwienie rozgrzanym murom. Medina znów przybrała kolor mocnej herbaty. Siedziałyśmy na tarasie naszego hotelu, z którego roztaczał się wspaniały widok na Fez. Nad nami tańczyły jaskółki, otaczały nas wzgórza.
Z pobliskiego Meczetu rozległo się nawoływanie Muzeina. Z kilkusekundowym opóźnieniem usłyszałyśmy głos z kolejnej wieży i kolejnej ...
Kakofonia niezrozumiałych nam słów odbijała się echem o mury miasta. Był to głos Maroko, który możecie usłyszeć tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz