Do lasu namorzynowego przyjechaliśmy autobusem, parkując na polu maniokowym, z którego unosił się dziwny, ostry zapach warzywa. Ruszyliśmy zakurzoną drogą, mijając soczyście zielone pola ryżowe. Przeszliśmy drewniany most, betonowy most oraz żwirowe ścieżki i dotarliśmy do łodzi zacumowanej przy pływającej łące.
Rzeka była całkowicie obrośnięta wodnymi roślinami. Nad rzeczną łąką latały tysiące kolorowych ważek. Gdy wsiedliśmy do łodzi, kadłub rozciął zielony dywan niczym żyletka, zostawiając za sobą wodną bliznę.
Pływaliśmy po wodnym lesie łodzią z silnikiem. Po jakimś czasie przesiedliśmy się do małych łódeczek sterowanych wiosłami. W tej części lasu, w którym żyje niezliczona ilość ptaków i owadów, która jest rezerwatem, nie można było używać silnika.
Mała łódka płynęła cicho pomiędzy drzewami zatopionymi w wodzie. Sunęła sennie, hipnotycznie po zielonej rzece pokrytej zieloną mazią, po której spacerowały ptaki. Siedziałyśmy w zupełnej ciszy, zahipnotyzowane, nieruchome. Las śpiewał na tysiące głosów. Wielkie ptaki biegały po pływającej rzece, jak po łące, nie mocząc nóżek. Gdzieniegdzie rosły różowe lotosy, święte kwiaty, świadome swojego piękna i wyjątkowości. Miałam wrażenie, że w tej ciszy rozkwitają i pysznią się swoim pięknem.
Widok był tak oszałamiająco piękny, że nawet ja nie znajduję słów, by go opisać. W namorzynowym lesie byłyśmy gośćmi, na chwilę, zbyt krótką choć wiem, że to miejsce nie dla człowieka. To królestwo natury, zielona komnata przeznaczona dla wybranych. Miejsce magii, gdzie czas się zatrzymał. Miejsce nierzeczywiste, baśniowe, wyjątkowe i jedyne. Miejsce, o które musimy dbać omijając je z daleka. Niech pozostanie takim na długo.