Do Hoi An dotarłyśmy pociągiem. Miasto powitało nas feerią barw i tysiącem kolorowych latarni odbijających się w tafli rzeki. W utworzonych przez światło impresjach, wolno płynęły po wodzie małe świeczki otulone kolorowymi, papierowymi latarenkami. Z okolicznych barów i restauracji sączyła się nastrojowa muzyka i gama nowych zapachów.
Mostek Japoński zbudowany na małym kanale rzeki wyglądał jak świetlista brama do krainy baśni. Był jak magiczne przejście do innego świata. Kolorowe lampiony uczepione drzew, kabli, dachów, krzewów nadawały miastu klimat sprzed lat.
Stare, drewniane, niskie domy były ciche i sędziwe, przytulone jak para staruszków. Zamknęłam oczy i wyobrażałam sobie to piękne miasto bez turystów i dóbr współczesności. Piękne dziś, musiało być perłą w dawnych czasach. Wąskie uliczki skrywały tajemnice i opowieści z krainy 1000 i jednej nocy.
Spacerowałyśmy w ciszy, urzeczone klimatem. Zacumowane przy brzegu łódki bujały się narkotycznie jak w sennym letargu. Hipnotyczny nastrój przerwał mały deszczyk, którego pojedyncze, ciepłe krople przestraszyły miejscowych niczym złowroga wichura. Zerwali się w pośpiechu, kryjąc swoje ciała oraz dobra z ulicznych straganów. Nie zdążyli jeszcze pochować wszystkiego, gdy tafla rzeki znów była gładka jak lustro. Rozbawione poruszeniem, które opanowało miasto, poszłyśmy na kolację, by skosztować lokalnej potrawy, dostępnej tylko w tym regionie Cao Lau, czyli kluski z ziołami oraz mięsem.
W Hoi An spędziłyśmy cztery dni. Spacerowałyśmy, jeździłyśmy na rowerach przeciskając się przez tajemnicze uliczki, setki innych rowerów i motorów. W dziennym świetle, miasto nie traciło uroku. Żółte, omszałe ściany starych domów o drewnianych sufitach zbudowane jak labirynt wokół rzeki, opowiadały cicho swoją historię. Drewniane, ciężkie drzwi wiekowych domostw z pięknymi napisami w starym języku, zapraszały do wejścia. W środku panował przyjemny chłód i zapach starego drzewa. Na ścianach lub ołtarzykach były poustawiane zdjęcia pierwszych właścicieli, otoczone dymem z ciągle palonych kadzideł. Drewniane, ciężkie, masywne schody skrzypiały niczym stara szafa.
Na dziedzińcach znajdowały się małe ogrody ze smoczymi fontannami lub pięknymi drzewkami bonsai. W dawnych czasach, w tych przydomowych ogrodach chowane były zmarłe dzieci. Grobów nie było. Ziemię pokrywała trawa i kwiaty ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz