Trzeciego dnia naszej wizyty w Hoi An, po wspaniałym wietnamskim śniadaniu w Green Tea Guest House, wyruszyłyśmy podekscytowane na długo oczekiwaną lekcję gotowania. Tradycyjnie, lekcja rozpoczęła się na lokalnym bazarze, który mijałyśmy kilkakrotnie w ciągu dnia. Kupiłyśmy zioła, przyprawy, owoce, warzywa oraz cały koszyk niesamowitości, które były niezbędne do przyrządzenia sześciu dań, które wybrałyśmy do nauki. To był wspaniały dzień!
Z torbą pełną zakupów stawiłyśmy się punktualnie w Restauracji Gioan, gdzie czekał na nas przygotowany stół, dwa fartuchy, komplet lekko stępionych noży (chyba dla bezpieczeństwa), długie pałeczki do gotowania oraz cała gama niezbędnych produktów. Nasza Nauczycielka okazała się być drobna, rezolutna, uśmiechnięta Dziewczyna ... lubiąca śpiewać.
Zabawa w Wietnamską Kuchnię trwała kilka godzin. Słuchałyśmy pilnie wytycznych naszej Szefowej i skrupulatnie wykonywałyśmy swoje zadania. Z naszych garnków, patelni, miseczek, talerzyków i rondelków unosił się doskonały, azjatycki zapach. Próbowałyśmy wszystkiego, dotykając nieśmiało językiem drewnianej pałeczki. Przez otwarty nad restauracją sufit, wypływał zapach gotowanych przez nas dań. Zaciekawieni ludzie zaglądali do środka.
W kucharskich mini-książkach z przepisami, opisane były wszystkie czynności krok po kroku, niemal co do sekundy, bo w Kuchni Wietnamskiej sekundy są na wagę złota. Dowiedziałyśmy się jaki papier ryżowy wybrać, by sajgonki nie były zbyt tłuste. Jak gotować Pho, by była klarowna. Co robić, aby warzywa w sałatce były chrupiące.
Po wspólnym krojeniu, siekaniu, tarciu, mieszaniu, obieraniu, smażeniu, gotowaniu, przyszedł czas na jedzenie. Posprzątałyśmy stół z przyrządów, oczyściłyśmy blat i zasiadłyśmy w trójkę do wspólnej uczty z sześciu dań.
Od smaków i zapachów kręciło się w głowie. Kubki smakowe zwariowały ze szczęścia i niczym motyle w brzuchu, mrowiły w język. Dania były pyszne, jednocześnie proste i wykwintne. Objadałyśmy się wzdychając i mrucząc z radości i satysfakcji. Byłyśmy z siebie dumne. Gotowanie było przyjemne i proste. Spod naszych dłoni wyszły same dzieła.
Śpiewałyśmy wspólnie ośmielone naszą Szefową i jadłyśmy wspaniałe dania Kuchni Wietnamskiej. To był na prawdę, wspaniały dzień.
Pod koniec urlopu, gdzieś w jakimś barze, Marta spytała mnie - gdzie jadłam najlepsze jedzeni w tej podróży. Z dumą odparłam, że w Hoi An na lekcji gotowania, to które same gotowałyśmy. Marta przyznała mi rację, przybiłyśmy piątkę i stuknęłyśmy się kufelkami zimnego piwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz