Dziś siedzimy w rodzinnej restauracji. Dotarłyśmy tutaj z maleńką latarką w ręku, udając że, nie wiemy co czai się w gąszczu tropikalnej zieleni. Idąc tu, co kilka sekund coś żwawo umykało spod naszych stóp, inne coś piszczało wściekle i ustępowało miejsca największym ssakom tej planety, powołanym prze Buddę.
Jest wieczór. Na stoliku postawiono nam cieniutką świeczkę przytwierdzoną do puszki po coli, by lepiej nam się pisało. Dziś jestem cicha od rana i bardzo mało mówię. Marta się martwi, bo to przecież rzadkość. A je słucham koncertu cykad i szumu fal rozbijających się o brzeg. Przy stoliku obok biesiaduje birmańska rodzina. Stół ugina się od owoców morza, przyrządzonych na różne sposoby. Byli tu wczoraj, my też tu byłyśmy i będziemy też tu jutro, ostatni raz ... w tej podróży bo czas już zawracać. Dlatego nic nie mówię, bo żal, i płakać się chce...
Birma ugościła nas jak żaden inny kraj. Zaciągam się niezdarnie birmańskim papierosem i udaję, że oczy mi łzawią od dymu. Stukot sztućców idealnie tu współgra z grającymi cykadami. Wszyscy się uśmiechają doglądają, czy niczego nam nie brakuje. Znają już nas od kilku dni. Nie dziwią się że piszemy, są swobodni i naturalni. Każdy je, tylko my pochłonięte jesteśmy pisaniem. Marta zaczęła niedawno. Teraz też nic nie mówi... Czasem warto przestać mówić, tylko słuchać jak wspaniale opowiada świat.
Birma w swojej opowieści jest delikatna i subtelna. Czuła i radosna. Birma to Birmańczycy, wspaniali ludzie o złotych sercach, złotych jak ich pagody, ciekawych jak my, gościnnych jak moja najlepsza Przyjaciółka, uśmiechniętych jak bestroskie dzieci, w których nie ma fałszu i obłudy.
dziękujemy Birmo za tak wspaniałą gościnę ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz