W pierwotnym planie z Cayo Coco miałyśmy udać się do Santa Clary, miejscowości słynącej z mieszczącego się tam mauzoleum ikony rewolucji - Che. Po pięciodniowym pobycie w rezerwacie termosów byłyśmy tak stęsknione za Hawaną, że zmieniłyśmy plan podróży, co raczej rzadko nam się zdarza. Wzięłyśmy taksówkę do Siego de Avila by tam wsiąść do autobusu, prosto do ukochanej Havany. Trasa autobusu prowadziła przez Santa Clarę. Przez okno ujrzałam osławiony pomnik Che Guewary. Uśmiechnęłam się do siebie. Byłam przekonana do swojej decyzji by jechać dalej.
zdjęcie z internetu
Był już późny wieczór kiedy dotarłyśmy do stolicy Kuby. Miasto zalane było miękkim światłem latarni. Jechałyśmy taksówką, nie taksówką czyli prywatnym samochodem w kierunku domu Angeli i Leonarda. Stary samochód dusił się i krztusił na każdych światłach i mknął przez nie śpiące jeszcze miasto. Drogę zaszedł nam starszy mężczyzna niosący znalezione gdzieś wartościowe dobra, kawałki blachy falistej i płyty pilśniowej. Kierowca westchnął ciężko i rzekł "this is real Habana, real Cuba not tropical ones". Przytaknęłyśmy zgodnie z rozrzewnionym westchnieniem. Byłyśmy w Havanie, zrujnowanej, śmierdzącej spalinami, śmieciami, stęchlizną. Byłyśmy w Havanie prawdziwej poza rezerwatem. Byłyśmy szczęśliwe i wolne.
Leonardo i Angela powitali nas wylewnie. Niestety nie mieli dla nas pokoju. Nasz zajęty był przez francuska rodzinę, której najwyraźniej nie lubili. Jako królowie ulicy, znaleźli nam zastępczy nocleg w cichym domu, za rogiem. Tam młody pan domu podał nam rano doskonałą cafe cubita w maleńkich filiżankach podanych pod kolor naszych koszulek. To była wyjątkowa kawa, najlepsza jaką dotąd piłyśmy na Kubie.
Pierwsze kroki skierowałyśmy na Plac Rewolucji. Szłyśmy przez centrum Havany z aparatem gotowym do strzału w każdej chwili. Mijałyśmy kolejne piękne, zniszczone kamienice, serce się krajało na ich widok. Plac rewolucji na którym przemawiał wielokrotnie Fidel Castro to jedno z najważniejszych miejsc w historii tego kraju, nie sposób było je ominąć.
Plac Rewolucji zajmuje teren o imponującej powierzchni około 72 tysięcy
metrów kwadratowych, co sprawia, że jest to 31 pod względem wielkości
plac miejski na świecie. Najbardziej charakterystycznym miejscem placu jest pomnik jednego z
najważniejszych bohaterów narodowych Kuby - Jose Martiego. Tworzą go wieża w
kształcie gwiazdy o wysokości ponad 112 metrów i pomnik
José Martíego stojący u jej stóp. Na pobliskich budynkach widnieją wizerunki przewodników rewolucji Fidela, Che oraz Cienfuegosa. Przy placu parkują odnowione, piękne, zabytkowe chevrolety, buicki, fordy i wiele wiele innych samochodów pamiętających czasy świetności Havany.
Dusząc się smogiem szłyśmy dalej, chcąc chłonąć Havanę i zapamiętać na zawsze. To był jeden z ostatnich dni na Kubie, niebawem miałyśmy odlecieć. Nie zważałyśmy na bolące stopy, otarcia, pęcherze ... szłyśmy dalej przez to magiczne miasto. Dotarłyśmy aż na Malecon, odwiedzając wcześniej słynny Hotel Nationale w którym działa się historia, którą było czuć w powietrzu pomimo masy turystów. To tutaj odbywały się ważne spotkania, tutaj działa się rewolucja. Zamarzyłam by nocować w tym miejscu, raz, jedną noc, na chwilę posłuchać duchów przeszłości. Zamknęłam oczy i przeniosłam się w lata trzydzieste kiedy po korytarzach hotelu poruszały się niespiesznie kobiety w pięknych wieczorowych sukniach i panowie w garniturach z jedwabiu w słomianych kapeluszach, w butach tak wypastowanych, że odbijało się w nich kubańskie słońce. Na ulicy czekał na nich szofer w błyszczącym chevrolecie w żółtym kolorze.
Tego dnia Malecon był w miarę spokojny, jedynie miejscami bryzgająca z zatoki meksykańskiej wzburzona woda, zmuszała nas do przejścia na drugą stronę ulicy. Mgiełka tworząca się po uderzeniu fali, nadawała miastu magiczny nastrój. Zdjęć nie było końca. Spacerując wzdłuż Malekonu, ujrzałyśmy zabytkowy samochód z młodą parą w środku. Mieli ślubną sesję. Czyż nie doskonałe miejsce na zdjęcia ślubne? Z uwagi na mój poprzedni zawód, fotografa ślubnego, nie mogłam się powstrzymać, zrobiłam własne.
Szłyśmy dalej, znaną nam już Havaną. Rejestrowałyśmy detale, szłyśmy powoli. Stopy pełne odcisków opuchnięte i obolałe chciały spocząć. Zapaliłyśmy papierosa na ławce przy Museo de la Revolucion, gdzie paliłyśmy pierwsze kubańskie papierosy, w tym samym miejscu kilka tygodni wcześniej, podczas pierwszego dnia. Zbierało mi się na płacz, przełknęłam łzy wraz z drażniącym dymem kubańskiego papierosa holywood. W bocznych uliczkach chłopcy grali w piłkę, gdy doleciała do mnie, kopnęłam zdezelowaną kulkę w ich kierunku.
Wracając, minęłyśmy Uniwersytet Kubański, na którego schodach przemawiał wielokrotnie Fidel.
Po chwili poszłyśmy dalej w kierunku Havana Vieja do naszej klimatycznej knajpki, w której spędzałyśmy wszystkie wieczory w Havanie.. Nic się tu nie zmieniło od ostatnich dwóch tygodni. Klimat był tak samo doskonały jak poprzednio a mojito - pyszne! Zamówiłyśmy. Wpatrzone w mroczną ulicę Havany, życie toczące się obok mówiłyśmy już niewiele. Jak podczas każdego urlopu, który niebawem się kończy. W Havanie pozostał nam jeden dzień, ostatni ...
Powolnym krokiem, zmęczone i otumanione mojito wracałyśmy do domu. Noc zalała Havanę, miasto cichło z minuty na minutę. Teatr Narodowy mienił się światłami, bogaci turyści wracali ze spektaklu. Jakże im zazdrościłam, że ich na to stać. Przystanęłam na środku zamkniętej ulicy i patrzyłam na remontowany budynek Capitolio, zbudowany na wzór Amerykańskiego Capitolu. Wyobrażałam sobie jak będzie piękny po renowacji. Łapczywie łaknęłam każdy widok, każdy kadr który oko przekazywało do zamroczonego mózgu. Wdychałam śmierdzący zapach tego miasta by zapamiętać na zawsze.
Angela miała rację, Havana jest najpiękniejszym miastem na Kubie. Myślę, że mogłaby być najpiękniejszym na świecie, gdyby nie rewolucja ....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz