14.11.06 bezlitosny budzik rozszarpał brutalnie nasz sen znów o 5.00 rano. Poranne wiadomości ze stacji kolejowej nie były pomyślne. Prawdopodobnie pociągi znów nie jeździły. Nie mogąc zostać kolejny dzień, marnując czas, pojechałyśmy tuk-tukiem na stację kolejową. Sympatyczny kasjer udzielił nam wyczerpujących informacji i poradził jechać autobusem.
Kilkanaście metrów od stacji kolejowej znajdował się dworzec autobusowy. Miejsce hałaśliwe, brudne i zatłoczone o 7.00 rano jak całe miasto Kandy. Poruszałyśmy się w żółwim tempie jak dzieci we mgle pośród zaparkowanych autobusów. Dworzec nie dysponował ani kasą, ani informacją. Na czuja szukałyśmy naszego autobusu. Na każdym pojeździe widniał napis z nazwą miejscowości, do której zmierzał, ale niestety tylko w postaci "lankijskich robaczków". Idąc tak wśród kilkudziesięciu autobusów, wyglądających dla mnie tak samo, Olodum zatrzymała się przy jednym mówiąc - "to ten". Obserwując bacznie ten wehikuł , nie zauważyłam żadnego napisu w języku angielskim. Pomyślałam sobie - "czy Marta już nauczyła się lankijskiego?". Nie mogłam zrozumieć jakim cudem wybrała właśnie tan autobus,który po krótkiej rozmowie z kierowcą, okazał się być właściwym!!!!!!
Do taj pory nie wiem w jaki sposób Marta zweryfikowała autobusy i wybrała właściwy .... ????????????????????????????????????????????????
O 8.00 ruszyłyśmy wreszcie z Kandy ku herbacianym wzgórzom Nuwara Eliya!
Podróż okazała się duuużym wyzwaniem, szczególnie dla mnie. Trwała jedynie 3 godziny a była wielką walką umysłu z ciałem. Droga z Kandy ku Nuwara Eliya, prowadziła wśród gór. Ciągłe zakręty i serpentyny, co chwilę przypominały mi skład mojego śniadania! Zawartość żołądka miałam w gardle. Czas wlekł się jak lankijski żółw!!! W głowie przeglądałam nasze bagaże, w celu zlokalizowania jakiejś reklamówki na tak zwany wszelki wypadek!
Podczas gdy ja toczyłam walkę z retrospekcją żółądka, Marta podziwiała cuda za oknem. Rzeki, góry, wodospady, plantacje herbaty i ryżu. Udało mi się przez ułamek sekundy zerknąć w stronę okna. Widoki były niesamowite, niestety ja mogłam podróżować nie inaczej jak z zamniętymi oczami i nieruchomo...
Ku mojemu szczęściu, autobus dotarł do Nuwara Eliya ok 11.00! Byłam niewiarygodnie szczęśliwa dotykając nieruchomej, stałej powierzchni. Miejscowy naganiacz, szukający turystów, poinformował nas, że bezpośredni autobus do Ella już pojechał a inna możliwość to 3 przesiadki by dotrzeć do celu! Wiadomość ta, zmąciła nasze plany tak jak "słoniowy płacz" w Kandy. Byłyśmy lekko zdezorientowane, ale nie załamane. Najważniejszym był fakt, że jesteśmy w innym, nowym miejscu z dala od deszczowego Kandy. Niestety nie byłyśmy przygotowane na nocleg w N.E i nie znałyśmy zupełnie bazy noclegowej herbacianej stolicy Sri Lanki. Zauważony przeze mnie wcześniej budynek poczty, znajdujący się vis a vis dworca autobusowego, wydawał się być odpowiednim miejscem na szybkie przewertowanie przewodnika Lonely Planet. Odpowiednim dlatego, że cichym i spokojnym, bez towarzystwa "pomocnych" naganiaczy. Po kilku minutach rozmowy podjęłyśmy decyzję o pozostaniu w Nuwara Eliya dwa dni, rezygnując z kuszących skarbów Ella!
Wybrałyśmy hostel Single Tree, atrakcyjny przede wszystkim od strony finansowej. Tuk- tukiem dojechałyśmy na miejsce szybko i bezpiecznie. Mieszkańcy herbacianych wzgórz ubrani byli w puchowe kurtki i czapki, co nas nie zdziwiło obserwując gęsią skórkę na naszych rękach.
Nuwara Eliya, Marta przy zbiorze herbaty...
Plantacje herbaty, Nuwara Eliya!
Pokój okazał się bardzo skromny z podstawową łazienką i ... nie do końca opuszczony. Przebywał w nim jeszcze ok 35- letni Amerykanin, z którym rozmawiałyśmy o podróżach przez około 30 minut. Mężczyzna z USA, okazał się być wyjątkowo sympatycznym człowiekiem, poszukującym informacji i porad innych turystów. Dzięki nam postanowił zwiedzić klimatyczną Tangallę, w zamian za czas spędzony w turystycznej Unawatunie. Pożegnaliśmy się i każde ruszyło własną drogą w poszukiwaniu niezapomnianych wrażeń. My, po krótkim odpoczynku ruszyłyśmy na misto w poszukiwaniu... kurtek Columbia. Od przyjaciół wiedziałyśmy, że w N.E jest fabryka Columbii i , że można kupić kurtki po bardzo atrakcyjnej cenie! Handlarze ciepłych okryć szybciej znaleźli nas, niż my ich. Z łatwością wybrałyśmy zdecydowanie zimowe ubiory i śmiałyśmy się z paradoksu sytuacji. Tutaj, na tropikalnej wyspie nad oceanem, kupujemy zimowe kurtki...
Roześmiane i zadowolone udałyśmy się do rekomendowanej przez przewodnik restauracji Milano! Wcześniejsze przeżycia mojego żołądka, nie pozwalały mi na degustację wyszukanej potrawy. Musiałam zadowolić się omletem i czajnikiem bardzo mocnej herbaty, do której po raz pierwszy w tym kraju podano nam wodę.
Zaparzona herbata była samą esencją naparu nie do wypicia. Podano nam oddzielnie szklanki, do których nalewało się wody by popić esencyjną herbatę. W czasie gdy ja zmagałam się z gigantycznym omletem, Marta zajadała się potrawką z krewetek.
Do hostelu dotarłyśmy przemarznięte, pomimo ciepłych bluz. Idąc, spotkałyśmy wracające z koszami na plecach, kobiety zbierające herbatę. Widok ten upewnił nas, że jesteśmy w sercu Cejlonu. Kobiety uśmiechały się i pozdrawiały angielskim "hello"!
Noc spędzona w Single Tree, była spokojna. Spałyśmy głęboko, wtulone w gruby koc. We wszystkich, dotychczasowych hostelach, do przykrycia służyło cieniutkie prześcieradło. W Nuwara Eliya do snu utulił nas gruby, ciepły koc...!
-GRZYBEK!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz