Kiedy poznałyśmy już Lizbonę, przestałyśmy się gubić a mięśnie nóg przyzwyczaiły się do pokonywania setek schodów dziennie, wyruszyłyśmy na prowincję Portugalii. Przez ostatni tydzień, każdego ranka, nieco zaspane, szłyśmy przez miasto w kierunku dworca Cais do Sodre, by tam wsiąść w pociąg, który wiózł nas nad Ocean.
Trasa wiodła wzdłuż wybrzeża, widok zapierał dech. Codziennie wysiadałyśmy na innej stacji, poznając urocze miejsca. Dzień rozpoczynałyśmy od mocnego espresso nad samym Oceanem. Godzinami spacarowałyśmy po małych miasteczkach. W Cascais mijałyśmy skaliste plaże by dotrzeć do Boca do Inferno ( usta piekieł lub inaczej wrota piekieł), miejsca, które skrywa wąskie, skalne jaskinie. Wpływająca tam woda, rozbryzguje się o skały, tworząc niesamowity widok. Nakarmiłyśmy tu nasze aparaty pięknymi widokami i ruszyłyśmy w dalszą drogę.
Latarnia w Cascais - plaża St.Marty :-)
Boca do Inferno
Cascais i Estoril łączy deptak, prowadzący wzdłuż plaż, przy których ciągną się rzędy barów, barków i restauracyjek.
Urocze miasteczko Cascais
W Estoril znalazłyśmy niewielką plażę, na której odpoczywałyśmy przez kilka dni czerpiąc energię ze słońca i szumu Oceanu.
Brakło nam czasu, by zwiedzić Sintrę i postawić stopy na najdalej wysuniętym skrawku Europy.
I tak każdego dnia, na dworcu Cais do Sodre, kupowałyśmy bilet, za niewiele ponad euro, w tym samym okienku, w tej samej wiekowej kasie. Zdradzałyśmy Lizbonę, by poznać jej mniejsze, lecz nie brzydsze siostry.
Wieczorami, tą samą trasą, wracałyśmy do ukochanej Lizbony na kolację w klimatycznej knajpce przy butelce czerwonego wina. Późno w nocy spacerowałyśmy po tłocznym Bairro Alto i wyludnionym Baixa. Lizbona nocą, odkrywała przed nami swe kolejne oblicze. Podświetlona tysiącami świateł, była jeszcze bardziej dostojna i magiczna.
Upojone nastrojem, słońcem i czerwonym winem, wracałyśmy do hostelu by następnego ranka znów wsiąść w pociąg do Cascais i poczuć na twarzy wiatr wiejący od Oceanu ...;)
-OLODUM I GRZYBEK!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz