sobota, 15 września 2012

Na lekcji gotowania

Kolejny dzień w Mieście Mnichów położonym pomiędzy dwiema rzekami Nam Khan River a Mekongiem, spędziłyśmy na lekcji gotowania. Jak przystało na kucharzy z prawdziwego zdarzenia, zaczęłyśmy od zakupów na lokalnym bazarze. Miejsce to odurzyło nas zapachami, tymi przyjemnymi dla nosa i tymi, których nawet najtwardszy nos nie zniesie. 


Czego tam nie było... Świerze warzywa prezentowały całą gamę zieleni, egzotyczne owoce o najdziwniejszych kształtach i nazwach piętrzyły się w ułożonych stosach. Zapach chili drażnił nozdrza, a sos rybny powodował torsje. Słuchałyśmy pilnie Kucharza-Mistrza, gdy opowiadał o ziołach i ich zastosowaniu. Testowałyśmy lokalne potrawy, których nie serwują żadne restauracje. Smakowałyśmy przysmaki przyrządzane z wodorostów, jadłyśmy grzybowe chipsy, gorące kokosowe babeczki i wiele innych pyszności, dostępnych tylko w miejscu takim tak to. Bogactwo przypraw, ziół, warzyw i owoców dostępnych na takim bazarze powoduje zawrót głowy. 



Po zakupie dwóch kilogramów wysokiej jakości ryżu, który kilka dni później zjadły nam mrówki na Don Det, pojechaliśmy tuk-tukami kilka kilometrów za miasto, by w oazie spokoju oddać się sztuce gotowania. Dla każdego adepta szkoły kucharzenia przygotowane były fartuszki i ręczniki oraz stanowisko do przygotowywania potraw, wraz z osprzętem. Po umyciu rąk, przystąpiliśmy do pracy.



Kucharz-Mistrz najpierw omawiał danie, a później doglądał poczynań swoich podopiecznych. Zabawa była świetna. Przez kilka godzin, stworzyłyśmy cztery orientalne dania  i deser, wszystko to pałaszowaliśmy z dumą, przy specjalnie dla nas zastawionym stole. Deser z czerwonego ryżu, gotowany w mleczku kokosowym z owocami, zawładnął moją duszą. Na pożegnanie dostaliśmy przepisy i wróciliśmy do miasta. To był nasz ostatni wieczór w Luang Prabang. Rano wyruszałyśmy do stolicy Laosu-Vientiane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz