sobota, 25 października 2014

"Atlas Mountains"

Na wyprawę w Góry Atlas czekałyśmy długo, to miał być ten moment, ta chwila, dotknięcia Maroko, do którego chciałyśmy przyjechać tak bardzo. I stało się ... Wczesnym rankiem wyruszyłyśmy z Marrakeszu w Góry Atlas, wraz z naszym przewodnikiem i dziewczyną z Anglii. Jechaliśmy samochodem w kierunku Gór. 



Krajobraz za miastem zmieniał się z minuty na minutę, a Góry przed nami wyglądały jak majestatyczne duchy we mgle. Dolina Ourika, do której dotarliśmy w niewiele ponad godzinę, okazała się wspaniałym miejscem dla ukojenia zmysłów. Wszechobecne restauracyjki usytuowane wzdłuż prawie wyschniętego koryta rzeki, zachęcały swym urokiem, klimatem i zapachem gotowanego tajinu. Rdzenni mieszkańcy Maroko, którzy osiedlili się tam na długo przed przybyciem Arabów, wybrali sobie bez wątpienia piękne miejsce do życia. Intensywna czerwień gór bogatych w składniki mineralne, kontrastowała z błękitem nieba i zielenią, która obfitowała odcieniami w tym właśnie rejonie. Tereny po których jechaliśmy, słyną z upraw jabłek, granatów, oliwek oraz migdałów. 



Po drodze, w małej barberskiej wiosce czekał na nas przewodnik, który poprowadził nas wśród Gór do Wodospadu. Wspinaczka nie była trudna, nawet dla moich chorych nóg. Czułam się świetnie, że mogę iść a powietrze i otaczające mnie widoki, dodawały mi sił. Zapomniałam prawie o mojej chorobie i szłam z rozszerzonymi źrenicami, jak małe dziecko po lizaka. Szybko dotarliśmy do celu. Wodospad spływał ze skał niewielką kaskadą. Dookoła powietrze było krystalicznie świeże i czyste. Panowała urzekająca cisza i spokój. To był właśnie ten moment, ta chwila, w której człowiek-podróżnik zatrzymuję się, a wraz z nim czas. Słychać wtedy serce świata, jak bije tylko dla Ciebie - Podróżniku. 


Tego dnia wrażeń nie było końca. Jechaliśmy dalej przez doliny Gór Atlas. Z każdym kilometrem krajobraz zmieniał się diametralnie. Raz jechaliśmy lesistymi drogami a zapach iglaków wdzierał się przez okna samochodu. Innym razem widzieliśmy za oknami wyschnięte, spękane suszą pola. Każdy z widoków, okraszony był majestatycznym krajobrazem niepowtarzalnym Gór Atlas, które śledziły nas, jakby bały się nas zgubić. 



Jednym z najwspanialszych przeżyć, był obiad u barberskiej rodziny, na który zostaliśmy zaproszeni. Głową rodziny był nikt inny jak sam wioskowy Imam. Wybrany przez wioskową społeczność, stał na czele islamskiej wioski, w której byliśmy gośćmi. Specjalnie dla nas, przygotowano stół pośród Gór na naturalnie powstałym tarasie. Tajin z kurczakiem gotowany w tradycyjny sposób na ogniu, był najlepszym jaki jadłam do tej pory. Kuskus dochodził w glinianym naczyniu na parze, gdy oprowadzano nas po domu. Na stole pojawiła się również marokańska sałatka z pomidorów i soczystej cebuli oraz deser - świeże, tryskające sokiem granaty i jabłka z okolicznych sadów. Królewska uczta, której byłyśmy gośćmi, zakończyła się podaniem miętowej marokańskiej, mocnej herbaty.


Wokół nas panowała niezmącona cisza. Trzy okoliczne wioski wydawały się uśpione rozgrzanym słońcem. kiedy nagle rozległ się głos Imama, nawołującego do Minaretu. Wezwanie do modlitwy pochwyciło echo i poniosło wśród Gór Atlas. Gdzieś w oddali, w odpowiedzi zaryczał osiołek. Piłyśmy herbatę na dachu Maroko, urzeczone magią chwili, miejsca i czasu, który się zatrzymał.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz