niedziela, 8 grudnia 2013

Cooking Tagine :)

Kolejny dzień w Fezie spędziłyśmy już tradycyjnie na lekcji gotowania. Tuż po śniadaniu, punktualnie o 10:00 pojawiłyśmy się pod osławionym zegarem wodnym w klimatycznej Cafe Clock.

Przygodę z marokańską kuchnią rozpoczęłyśmy na bazarze. Master Chef Squad była naszą mentorką, przewodnikiem i tłumaczem. Kupiłyśmy różne rodzaje chleba, który jest nieodłącznym dodatkiem do marokańskich potraw. Zakupiłyśmy również niewątpliwie świeżego kurczaka, który stracił życie i pióra na naszych oczach. Wypełniłyśmy nasz koszyk świeżymi ziołami, czosnkiem, cebulą i oliwkami. Mawia się, że marokański stół bez oliwek to smutny stół. Marokańczycy uwielbiają oliwki. Czarne jadają na śniadanie, zielone po południu, wszystkie przez cały dzień. Kiedy nasz koszyk wypełniony był po brzegi świeżymi pachnącymi produktami, a kurczak jeszcze machał nogą, wróciłyśmy do Cafe Clock. 




Kuchnia mieściła się na najwyższym piętrze. Umyłyśmy ręce, założyłyśmy fartuszki i przystąpiłyśmy do działania. Pierwszym dziełem była sałatka z zielonej papryki. Praca była sprawnie podzielona pomiędzy cztery uczestniczki; Amerykankę, Łotyszkę i nas dwie Polki.

Z radością i zapałem grilowałyśmy papryki, obierałyśmy czosnek, szatkowałyśmy zioła i lepiłyśmy kokosowe ciasteczka na deser. Na pierwsze danie przygotowałyśmy tradycyjną zupę Bissara Soup, która gotowała się na wolnym ogniu, gdy my przejęte byłyśmy przygotowaniem dania głównego.



W tej roli występował nikt inny jak Marokański Tagine z kurczakiem, zielonymi oliwkami i marynowanymi cytrynami.

Kuchnia Marokańska w odróżnieniu od azjatyckiej nie jest pikantna, lecz aromatyczna.


Do każdej z potraw dodawałyśmy siekaną drobno kolendrę, pietruszkę, kilka główek czosnku, szczyptę kuminu, imbiru, kurkumy oraz papryki. Kiedy kurczak przestał już machać nogą i poddał się swemu losowi, został nasmarowany marynatą i wsadzony do garnka. 

Tradycyjnym sposobem powinien być umieszczony w glinianym naczyniu o stożkowatym kształcie, który zapieka się w piecu przez sześć godzin. Aby przyspieszyć proces, gotowałyśmy w zwykłym garnku, jak wszystkie kucharki na świecie. 

Na deser zgodnie wybrałyśmy kokosowe ciasteczka, których produkcja zajęła nam nie dłużej niż dziesięć minut. 

Kiedy kokosanki rumieniły się na złoty kolor w małym piekarniku a zapach taginu drażnił żołądek, gawędziłyśmy sobie ze Squad, poznając tajniki życia muzułmańskich kobiet. To wtedy opowiedziała nam o nowym Królu, który spowodował, że marokańskie kobiety wyszły z domów, rozpoczynając studia i dzięki temu ich zdanie coraz bardziej się liczy. Podczas pogawędki dowiedziałyśmy się również o magicznym działaniu daktyli; które są przysmakiem Marokańczyków. Pełnią rolę naszych róż, czyli są ofiarowywane na przeprosiny oraz w prezencie.


Po pogawędce nadszedł czas na degustację. Sałatka pachniała przyprawami i rozpływała się w ustach połączona ze świeżym pieczywem. Zupa była aromatyczna i przepyszna. Królem tej uczty zdecydowanie był Tagine. 


Dyskretne przyprawy zostały wchłonięte przez delikatne mięso, które rozpływało się w ustach. Kiedy myślałam, że już nic w siebie nie zmieszczę, podano nam świeżo parzoną kawę do gorących jeszcze kokosanek z mąki migdałowej, które okazały się najsmaczniejszymi jakie jadłam.


Tego dnia wrażeń nie było końca. Po lekcji, najedzone do syta spacerowałyśmy po Medinie robiąc niewielkie zakupy. 

Wieczorem znów wróciłyśmy do Cafe Clock na koncert tradycyjnej muzyki marokańskiej. Punktualnie o 18:00 czteroosobowy zespół kobiecy rozpoczął koncert. Były trzy bębny i tamburyn. Dźwięki muzyki wydawały się wirować w powietrzu. Dochodziły do otwartego sufitu, dotykały błękitnego nieba i spadały ponownie na słuchających. Kobiety grały i śpiewały z werwą, miłością i zaangażowaniem. Wszyscy klaskali do rytmu.


Młoda dziewczyna siedząca obok nas, wstała nagle i rozpoczęła wdzięczny taniec pomiędzy stolikami. Po chwili dołączyły kolejne, na co dzień nieśmiałe, zasłonięte chustami. Tańczyły uwodzicielsko i z wdziękiem. Atmosfera była wspaniała, wszyscy uśmiechali się do siebie. Klimat całkowicie nas pochłonął. Siedząca obok mnie kobieta malowała henną piękne wzory na skórze. Też się skusiłam. Ozdobiła mi lewy wskazujący palec, prowadząc wzór aż za nadgarstek. Dziś moja henna jest już słabo widoczna, ale wspomnienia są wciąż świeże i żywe, jakby koncert odbył się wczoraj.


Marokanki nie używają henny na co dzień. Malują wzory na dłoniach lub stopach, by uczcić jakieś ważne wydarzenie z życia. Pomalowane misternie stopy oznaczają, że kobieta jest w trakcie miesiąca miodowego.


Kiedy wracałyśmy do hotelu, Medina powoli zasypiała zalana herbacianym, ciepłym światłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz