wtorek, 12 stycznia 2010

Welcome to the Kingdom of Wonder

13.11.2009
Stolica Kambodży Phnom Penh  przywitała nas uroczym małym lotniskiem, gdzie wszystko było razy 3. Trzy rękawy (mosty łączące samolot z portem), trzy taśmy bagażowe i nawet w toalecie były trzy kabiny, a na postoju czekały trzy taksówki. Obległo nas więcej niż trzech tuk-tukowców, oferujących dowóz do miasta z a 7$. Po pierwszym szoku wybrałyśmy jednak taksówkę z 9$ i ruszyłyśmy w miasto na spotkanie z Kambodżą, dla nas nieznaną i nieodkrytą.

57 Street, Phnom Penh, widok z balkonu Goldie Boutique Guesthouse    
   
Po kilkunastu minutach jazdy utknęłyśmy w korku. Normalne, szerokie ulice, których według zebranych wcześniej informacji miało tu nie być, były totalnie zakorkowane przez nadciągające zewsząd samochody, tuk-tuki i oczywiście motory. Ta część Azji ewidentnie zwariowała na punkcie tych jednośladów. Jeżdżą nimi wszyscy, młodzi, starzy, biedniejsi, bogatsi, dosłownie wszyscy. Motory są tak kolorowe i "wypasione" jak u nas auta. Spełniają się w tych warunkach doskonale i bynajmniej nie są, jak myślimy  dla dwóch osób. Jeżdżą nimi całe rodziny, max. naliczyłam pięć osób na jednym motorze. Przewozi się nimi wszystko: pasażerów, kilogramy towarów, kilkanaście świnek, inny motor. Można także jechać na motorze  z podłączoną kroplówką. Ten widok pamiętam z pierwszych świateł, na przedmieściach Phnom Penh.


  Phnom Penh

Kiedy dotarłyśmy do hostelu było już późno. Ulice stolicy były ciemne i nieoświetlone. Trudno było się zorientować gdzie jesteśmy i jak tu właściwie jest. Zrobiłyśmy sobie krótki spacer po okolicy i instynktownie wybrałyśmy restaurację pełną miejscowych. Khmerskie potrawy okazały się gamą delikatnych smaków o zapachu świeżej Azji. Kuchnia Kambodży rozpieszcza, bawi i już od pierwszego kęsa zabiera w podróż po kolorowej krainie przypraw.

Independence Monument, Phnom Penh

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz