wtorek, 12 stycznia 2010

W objęciach Angkoru

16.11.2009
Wcześnie rano, po pysznym śniadaniu, podanym przy basenie, przy pierwszych promieniach słońca czekały na nas wypożyczone rowery. Otrzymałyśmy mapę Angkoru i dokładne wskazówki dojazdu do głównej bramy. Bajeczny Angkor można zwiedzać na kilka sposobów: tuk-tukiem, samochodem, busem i rowerem. Wyznaczone są dwie trasy dla zwiedzających: mała ok. 12 km i duża ok. 30 km. Bilety można kupić na 1 dzień, 3 dni i tydzień. Nasz 3-dniowy bilet kosztował 40$. Przy kasie zapozowałyśmy do zdjęcia (bez rowerów), które było wydrukowane na bilecie i pełne emocji wyruszyłyśmy w drogę. Upał był niemiłosierny, słońce paliło ostro pomimo wczesnej godziny. Plecaki z zapasem wody i aparatem z obiektywami, z minuty na minutę stawały się coraz cięższe. Nic się jednak nie liczyło. Najważniejsze było to, że z każdym kilometrem zbliżałyśmy się do jednej z najsłynniejszych świątyń świata - Angkor Wat. Jechałyśmy wyznaczona ścieżką, wśród wysokich drzew. Mijałyśmy stare, malownicze baseny wodne. Po kilkunastu minutach jazdy wyrosła przed nami brama Angkor Wat...

Angkor Wat, Siem Reap 

Charakterystyczny szary kamień zapraszał do wejścia. Zaparkowałyśmy rowery i prawie biegiem udałyśmy się do świątyni. Już sama brama była dziełem architektury. W pustych oknach korytarzy zobaczyłyśmy Angkor Wat w całej okazałości. Stał dumny, majestatyczny, tajemniczy, nieodgadniony. Szara elewacja kontrastowała z otaczającą zielenią. Nie mogłam uwierzyć, że Go widzę. Był piękny i ogromny. Nie potrafię opisać wrażeń. Stałam przed jedną z najpiękniejszych świątyń świata. Patrzyłam na Angkor Wat - dumę Kambodży, wizytówkę tego kraju, tajemniczą kartę historii.

Grzybek i Angkor Wat, Siem Reap 

Angkor Wat powstał w 1113 do 1150 r. n.e., za panowania Suryavarmana II, zbudowany ku czci bóstwa Wisznu. Niszczony i odbudowywany przez lata. Dziś nadgryziony zębem czasu, miejscami zabezpieczony przed tłumami turystów z kraju i całego świata.
O Angor Wat można by pisać długo. Zwiedzałyśmy grafitowe korytarze, szare galerie, historyczne schody, tajemnicze zakamarki przez dwie godziny. W upiornym upale, z tłumem turystów w każdym kącie świątyni trudno o klimat i duchowy nastrój, choć świątynia sama w sobie jest dziełem jedynym w swoim rodzaju.
Zawsze w takich miejscach jak to, beczę jak pszczoła i dziękuję losowi, że dane mi było to zobaczyć, nie w albumie ze zdjęciami, nie w książce, czy na martwym ekranie telewizora, ale na własne oczy, które zapamiętają to do końca życia.

Olodum i Angkor Wat, Siem Reap

Opuściłyśmy Angkor Wat, kilka razy oglądając się za siebie i ruszyłyśmy dalej. Po kilku minutach jazdy, poczułyśmy na sobie czyjś wzrok. To spokojne twarze Bayonu, spoglądały na nas z charakterystycznym khmerskim uśmiechem. Kamienne kolosy patrzyły na nas, uśmiechały się i zapraszały do swojej świątyni, której strzegą od setek lat. Przyjęłyśmy zaproszenie i wniknęłyśmy w grafitowe zaułki, by schronić się od palącego słońca i tłumów zwiedzających. Tu, w zakamarkach kamiennych korytarzy, odnalazłyśmy ciszę i spokój. Nawet lekki, chłodny wiatr znalazł tu schronienie i rozpieszczał naszą rozgrzaną skórę. Chwilami zapadała niebiańska cisza, pełna nastroju i tajemniczej niesamowitości. 216 pięknych twarzy Bayonu, oprowadzało nas po świątyni, równie pięknej i mistycznej jak osławiony Angkor. Podziękowałyśmy za gościnę szczerym uśmiechem i ruszyłyśmy dalej przez dżunglę, prowadzone głośnym dźwiękiem klekoczących owadów. Były ich tysiące, ukryte w konarach wysokich drzew. Wygrywały wspólnie jakiś, tylko im znany rytm, tworząc niesamowitą kakofonię brzmień, które jak werble ogłaszały nadejście przygody.

Bayon, Siem Reap 

Jechałyśmy drogami, glinianymi ścieżkami, mijałyśmy pola uprawne, małe wioski, co jakiś czas zatrzymując się by zrobić zdjęcie i zwiedzić kolejną, piękną świątynię. Na naszej rowerowej trasie było ich wiele. Każda inna, każda wyjątkowa, z własną historią i  tajemnicą. Czym dalej jechałyśmy, tym mniej turystów spotykałyśmy. Pojedyncze osoby, tak jak my wybierały dłuższą trasę, by cały dzień obcować z cudami architektury i duchem tamtych czasów.

Marta - Olodum w drodze przez Angkor ...



Grzybek po czerwonych drogach Kampuczy ...

Ta Som 

Dzień mijał bardzo szybko, słońce zniżało się ku zachodowi. Coraz bardziej czułyśmy zmęczenie. Na końcu trasy czekała nas nagroda. Jak dziecko, nie mogłam się doczekać by zobaczyć Ta Prohm. Świątynia drzewo, świątynia dżungla ze ścianami z korzeni kolosalnych drzew, omszała, magiczna, niesamowita, bajkowa ukazała się przed nami. Mury wyparte przez korzenie chyliły się tajemniczo, uginały pod ciężarem dżungli, która szumiała, grała i rosła głośno, chcą ostatecznie pochłonąć stare ściany. Wielkie i grube korzenie, jak tłuste węże wpełzały pomiędzy szaro-zielonkawe mury. Oplatały, wiły się, wrastały w same trzewia duszy świątyni.



Ta Prohm, Angkor, Siem Reap

Wyjątkowości, piękna i mistycyzmu tego miejsca nie da się opisać. Tam trzeba być, patrzeć, słuchać, poczuć i dotknąć serca świątyni, której bije głośno w rytm serca dżungli.
Ta Prohm wprowadza cię w magiczny trans, narkotyzuje swoim nastrojem, wypełnia serce niezapomnianym uczuciem. Ta Prohm jest jak najpiękniejszy zachód słońca, jak niebiańska plaża, jak najjaśniejsza gwiazda, która świeci oślepiającym, szmaragdowym blaskiem.
Słońce zachodziło, miałyśmy niewiele czasu na powrót przed zmrokiem i kilka kilometrów do domu. W tropikach  zmrok zapada nagle; jakby ktoś zaciągnął czarną kotarę na niebo.Przy rowerach nie było świateł, drogę powrotną coraz trudniej było rozpoznać. Opuściłyśmy teren Angkoru i jechałyśmy dalej w kierunku Palm Village. Nagle zrobiło się zupełnie ciemno, zapamiętane wcześniej newralgiczne punkty, gdzieś zniknęły w mroku i tumanach kurzu. Na drogach roiło się od motorów, tuk - tuków i  samochodów. Wszyscy spiesznie wracali do domów. Dopadło nas skrajne zmęczenie i wątpliwości czy jedziemy w dobrym kierunku. Czerwone drogi nie mają nazw, domki na palach nie mają numerów, mapka stała się zbędna. Z dala od punktów turystycznych ludzie nie mówią po angielsku, nie było kogo zapytać o drogę. Na skrzyżowaniu dróg straciłyśmy pewność siebie i nie wiedziałyśmy gdzie jechać. W stary niezawodny sposób, czyli na migi dogadałyśmy się z miejscowym, który wskazał nam drogę. W zupełnych ciemnościach, otoczone czarną masą, dotarłyśmy do naszej bambusowej wioski, która otuliła nas spokojem i bezpieczną ciszą. Szczęśliwe, spełnione, zmęczone i pełne niezapomnianych wrażeń poszłyśmy spać, po długim, niesamowitym dniu.


w drodze ... 




2 komentarze:

  1. Niesamowite :) Pozazdrościć tylko przygód ;)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszymy, że Ci się podoba nasz blog. A podróży nie ma co zazdrościć, tylko samemu wyruszyć w poszukiwanie przygody ;-)

    OdpowiedzUsuń