niedziela, 13 września 2015

Uśpione Duchy My Son

Ostatniego dnia w Hoi An wstałyśmy przed świtem by zanim zapieje kur, przedrzeć się przez miasto z czterema plecakami ... na pieszo. Wczesnym rankiem wyruszyłyśmy do osławionego My Son, by wieczorem opuścić centralny Wietnam i wyruszyć dalej na południe do Mui Ne.

Wycieczkę oraz bilety jak wiele razy później, zakupiłyśmy w wiodącym biurze podróży Sinh Cafe. Dotarłyśmy do My Son w niewiele ponad godzinę. Niebo było ciężkie jak kotara w teatrze, straszyło deszczem. My Son, antyczne miejsce kultu hinduskich Bogów, zbudowane przez ludność Czampa, porównywane jest do kmerskiego Angkor Wat. Otoczone wzgórzami, które pokrywała poranna biała mgła niewątpliwie kusi swoją tajemniczością i klimatem, gdy jest opustoszałe. Gdy my dotarłyśmy na miejsce, ruiny były otoczone ludźmi z innych masowych wycieczek, niczym żarówka atakowana letnim wieczorem przez ćmy. Stare, omszałe mury, przez które przedzierała się roślinność chciały opowiedzieć mi swoją historię. W gąszczu paplaniny języków, ucichły jednak i zasnęły niczym kamienne posągi.




Omijałam grupy, uciekałam od statywów, obiektywów, kompaktów, ipadów i innych wynalazków. Chciałam usłyszeć choćby szept kamiennych budowli. Niestety wszystkie Duchy zamknęły się w omszałych, mokrych ścianach chowając się przed tłumem. Chcąc napisać coś więcej, nie mogę znaleźć słów. Choć My Son jest miejscem niewiarygodnie pięknym, zgasło, ucichło i nie przemówiło do mnie. Porównanie do kmerskiego Angkor Watu uważam za grubo przesadzone.



Kiedy wróciłyśmy do Hoi An, niebo było szare i ciężkie. Padał lekki deszczyk wciąż powodując popłoch i zamieszanie. Z drugiego brzegu rzeki, patrzyłyśmy na żółte, stare domy i śpiące łódki, by zapamiętać ten widok na zawsze. Zatonęłam w pisaniu kartek do Rodziny i Przyjaciół. Miasto było ciche i spokojne. Pojedyńczy turyści wałęsali się bez celu. Siedziałyśmy w pustej knajpce ze swoimi myślami, dookoła toczyło się codzienne życie. Rybacy na łodziach układali sieci, motory jechały w nieznane.



W domu obok, starsze małżeństwo zasiadło do obiadu. Ich miłość i oddanie urzekło Martę. Podeszła nieśmiało chcąc uwiecznić tę chwile. Nie chcąc nikogo urazić, zapytała grzecznie czy może zrobić zdjęcie. Starsi Państwo zaczęli sztywno pozować, wstając ze swoich małych plastikowych fotelików. Zauroczona Marta, zamknęła w kadrze miłość i szacunek, który przyciągnął Ją jak magnes do domu Starszej Pary.


Gdy nastał wieczór, wyruszyłyśmy nocnym autobusem do Mui Ne. Podróż trwała 17 godzin. Zabójcza klima mroziła nas przez całą noc, niczym truskawki w zamrażarce. Dotarłyśmy do Mui Ne w południe z nosem pełnym niespodzianek i duszącym kaszlem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz