piątek, 25 września 2015

W Delcie Mekongu

Na wyprawę po Delcie Mekongu czekałam całą podróż. Kiedy wreszcie nadszedł ten czas, byłam podekscytowana jak dziecko. Trzy dni spędziłyśmy na łodzi, zatrzymując się na lądzie na obiad i nocleg, nie oddalając się od rzeki. Pływałyśmy po Mekongu dużymi łodziami, średnimi oraz małymi napędzanymi siłą ludzkich mięśni i wioseł. Na każdej z nich czułam się dobrze. Na każdej byłam szczęśliwa, zrelaksowana i odprężona. Uwielbiam pływać łodziami, łódkami i łódeczkami, kiedy delikatny wiatr muska skórę, schładzając ją lekko, a wszystkie problemy odpływają z nurtem rzeki. Mijający krajobraz zmienia się wolno jak mozaika w dziecięcym kalejdoskopie.



Życie przy rzece toczy się swoim rytmem. Rzeka daje życie. Rzeka żywi i poi. Życie w Delcie Mekongu toczy się wzdłuż rzeki i na rzece. Mekong jest domem, farmą, restauracją, placem zabaw, łazienką i placem budowy.

Płynąc przez trzy dni gościłyśmy na targach wodnych, na których handluje się głównie owocami i warzywami. Łodzie wypełnione po brzegi arbuzami, dyniami, ananasami czy cebulą pływały z gracją pomiędzy innymi pływającymi straganami. Zatknięty na patyku umieszczonym przy maszcie owoc czy warzywo niczym neon lub afisz reklamowały co oferuje do sprzedania dana łódź.


Na dachach i pokładach pływających warzywniaków stołowała się rodzina. Obok suszyło się pranie, ktoś spał na hamaku. Łódź jest kuchnią, sypialnią, salonem, firmą i domem.


Czasem schodziłyśmy z łodzi, by odwiedzić wioski na lądzie. By zobaczyć ogrody w których rosły drzewa mango, banany, dragonfruity, ananasy, jackfruity i inne smaczne cuda, którymi byłyśmy częstowane. Zawsze witano nas z uśmiechem czarką zielonej herbaty z miodem lub bez, lokalnymi smakołykami, cukierkami z kokosa oraz chlebkiem z sezamem.




Odwiedzałyśmy również wioski zbudowane na wodzie. W wielu domach pod podłogą salonu, w którym toczy się normalne życie, farmerzy hodują ryby. W podłodze zamontowane są drzwiczki, przez które podaje się karmę rybą. Nierzadko pod salonem pływających domów żyje tysiące ryb sprzedawanych na cały świat.


Wieczorami wracałyśmy na ląd. Mekong pozostawał blisko, jakby na straży, abyśmy nie zgubiły drogi. W drugim dniu wyprawy po Delcie Mekongu z grupy turystów pozostała garstka. Atmosfera się ociepliła. Zaprzyjaźniłyśmy się z dwiema parami: Anglikiem i Tajką oraz Kmerem i Koreanką. Ci drudzy nie mówili słowa po angielsku, co nie przeszkadzało nam w codziennej komunikacji. Siadaliśmy do posiłków zawsze razem, dzieląc się i pomagając sobie nawzajem niczym podczas rodzinnych obiadów. Kiedy markotni Francuzi siedzieli chmurnie przy swoich stolikach, bojąc się każdej potrawy niczym arszeniku, my opychaliśmy się radośnie mlaszcząc i masując po brzuchach. Naturalnie stworzyliśmy azjatycko-europejski stolik delektujących się obżartuchów. Porozumiewaliśmy się czasem bez słów, gestem, uśmiechem, oczami pełnymi blasku. Smakowaliśmy wspólnie wietnamską gościnność. Czasem padały nieśmiałe pytania o to kim lub skąd jesteśmy. Upajaliśmy się smakiem, zapachem i ciszą ...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz