piątek, 12 grudnia 2008

Made in Beijing

Nasza podróż do Pekinu nie była skrupulatnie przygotowana. Pomysł zwiedzenia stolicy Chin pojawił się nagle. Trzeba było szybko się spakować i kupić przewodnik. Na pobyt w prawie 15-milionowym mieście, miałyśmy tylko tydzień. Plan nakreślony w trakcie lotu był bardzo napięty. Wiedziałyśmy, że mamy zbut mało czasu by poznać to ogromne miasto i jego mieszkańców. By zyskać na czasie, wbrew zasadom urlopu, codziennie wstawałyśmy bardzo wcześnie. Nasze organizmy zwariowały. Wyjątkowo źle znosiłyśmy zmianę czasu. Nie przeszkadzało nam to jednak w zobaczeniu najważniejszych miejsc chińskiej metropolii. O ogromie Pekinu przekonałyśmy się już pierwszego dnia.

Zwiedzenie Zakazanego Miasta i Placu Tiananmen, z wielkim portretem przewodniczącego Mao Zedonga, zajęło nam cały dzień.

Olodum w Zakazanym mieście

W sandałach, z zieloną herbatą w butelkach, przemierzałyśmy kolejne cesarskie pawilony i świątynie. Późnym popołudniem, ledwie powłócząc nogami wróciłyśmy do naszego hostelu, gdzie każdego dnia klimat tego miejsca przywracał nam siły i budził zmysły. Mieszkałyśmy w starej części Pekinu, w dzielnicy hutongów. Nasz hostel reprezentował typową, starochińską zabudowę. Były to cztery szare, przylegające do siebie budynki z dziedzińcem. Drzwi i okna pomalowane były tradycyjnie na kolor szczęścia i pomyślności - czerwony. Każdego ranka budził nas śpiew ptaków, mieszkających w bambusowych klatkach zawieszonych na drzewie. Pijąc z czarek zieloną herbatę, codziennie witałyśmy się z żółwiami i złotymi rybkami. Wieczorami nasz hostel oświetlany był czerwonymi lampionami i rozbrzmiewał tradycyjną muzyką chińską. Przechodząc próg hostelu, miałyśmy wrażenie, że wkraczamy do innego świata, do przeszłości. Za drzwiami zostawał głośny, zatłoczony i nowoczesny Pekin z drapaczami chmur.

Nasz hostelik - Beijing Houhai Youth Hostel

Godzinami siedziałyśmy na naszym dziedzińcu, pijąc wspaniałe chińskie piwo i rozmawiając z młodymi właścicielami hostelu. W naszym przypadku, byli to jedyni Chińczycy, którzy choć trochę mówili po angielsku. To Oni, każdego dnia przygotowywali nam karteczki z chińskimi nazwami miejsc, które chciałyśmy zobaczyć. Bardzo nam to ułatwiło poruszanie się taksówkami. Również dzięki naszym znajomym z hostelu, udało nam się skosztować wyśmienitej kaczki po pekińsku i degustować conajmniej dziwnych potraw z mongolskiego kociołka. Wspaniałe, orientalne, chińskie jedzenie było nagrodą po całym dniu zwiedzania.

Już drugiego dnia wyruszyłyśmy do Badalling, by wspiąc się na najwyżej położony i dostępny fragment Chińskiego Muru. Po dwóch godzinach drogi, ukazał się naszym oczom wielki, majestatyczny Mur Chiński, który jak leniwy wąż wił się pomiędzy górami. Jak zwykle w takich miejscach, przystanełyśmy na chwilę, by nacieszyć oczy, nakarmić duszę a wszystko zarejestrować naszymi aparatami. Widziałyśmy historię, tradycję, budowlę, którą jako jedyną widać na planecie Ziemi z kosmosu.

Wielki Mur Chiński - Badalling

Nastęnego dnia, wczesnym rankiem wyruszyłyśmy autobusem w kierunku Pałacu Letniego. Ogromny kompleks letniej rezydencji cesarza, zwiedzałyśmy cały dzień, zauroczone magią i nastrojem tego miejsca. Płynąc smoczą łodzią popijałyśmy zimną, zieloną herbatę. To miejsce wyjątkowo nas urzekło.

Grzybek i Olodum w Pałacu Letnim

Kolejne dni spędzałyśmy na zwiedzaniu świątyń: Lamaistycznej i Konfucjusza. Szczególnie ta druga zrobiła na nas duże wrażenie. Udzieliłam się nam wszeogarniający spokój i harmonia. Siedziałyśmy na ławeczce pod drzewem, słuchając wiatru tańczącego w dzwonkach.

Nie brakło nam też czasu by zobaczyć Świątynię Nieba o imponującym niebieskim dachu. Świątynię, która została zbudowana bez użycia ani jednego gwoździa.

Byłyśmy również w Parku Beihai, gdzie każdego ranka, starsi przedstawiciele chińskiego narodu, ćwiczą Tai Chi. Zanim rozpoczną ćwiczenia i medytację, nakreślają mokrym pędzlem chińskie znaki na betonie, wokół miejsca, w którym mają zamiar trenować.

Grzybek w parku Beihai

W Pekinie czułyśmy się bardzo bezpiecznie. Poruszałyśmy się głównie taksówkami, ale też i metrem, które ma cztery linie doskonale opisane w języku angielskim. Chińczycy, nieco dla nas za głośni, wydali nam się mili i pomocni. Żałowałyśmy, że nie mówią po angielsku ani jednego słowa i że "rozmowa" z nimi jest taka trudna. Czasami byłam poirytowana brakiem kojarzenia z ich strony. Robiłam wszystko ( na migi ), by mnie zrozumieli. Oni jednak sprawiali wrażenie, jakby ktoś zamroził im mózg. Nie ma co się dziwić, gdyż przez całe życie ktoś za nich myślał. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy kilka razy musiałyśmy pozować do zdjęć jako atrakcja. Było to dziwne uczucie występować w roli małpki, ale śmieszne.

Handlowa ulica Wangfujing w Pekinie

Pekin jest ogromną metropolią, która dziś jest wielkim placem budowy, pokrytym pyłem cementu. Na każdej ulicy trwają prace remontowe. Chińczycy w pocie czoła przygotowują się do olimpiady. Nieprawdą jest, że burzy się stare budynki i stawia tylko wieżowce. Miejsce rowerów rzeczywiście zajęły samochody, ale nadal dba się tam o tradycję i historię. Zbliżające się wielkimi krokami, igrzyska olimpijskie wywołują wiele kontrowersji. Chiny to kraj, w którym codziennie łamane są prawa człowieka, ale też kraj wielu milionów zwykłych ludzi, dla których olimpiada nie jest imprezą polityczną a wyróżnieniem chińskiego narodu!

Olodum i Grzybek!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz