piątek, 12 grudnia 2008

Przypadkowa zmiana planów

14.11.06 bezlitosny budzik rozszarpał brutalnie nasz sen znów o 5.00 rano. Poranne wiadomości ze stacji kolejowej nie były pomyślne. Prawdopodobnie pociągi znów nie jeździły. Nie mogąc zostać kolejny dzień, marnując czas, pojechałyśmy tuk-tukiem na stację kolejową. Sympatyczny kasjer udzielił nam wyczerpujących informacji i poradził jechać autobusem.

Kilkanaście metrów od stacji kolejowej znajdował się dworzec autobusowy. Miejsce hałaśliwe, brudne i zatłoczone o 7.00 rano jak całe miasto Kandy. Poruszałyśmy się w żółwim tempie jak dzieci we mgle pośród zaparkowanych autobusów. Dworzec nie dysponował ani kasą, ani informacją. Na czuja szukałyśmy naszego autobusu. Na każdym pojeździe widniał napis z nazwą miejscowości, do której zmierzał, ale niestety tylko w postaci "lankijskich robaczków". Idąc tak wśród kilkudziesięciu autobusów, wyglądających dla mnie tak samo, Olodum zatrzymała się przy jednym mówiąc - "to ten". Obserwując bacznie ten wehikuł , nie zauważyłam żadnego napisu w języku angielskim. Pomyślałam sobie - "czy Marta już nauczyła się lankijskiego?". Nie mogłam zrozumieć jakim cudem wybrała właśnie tan autobus,który po krótkiej rozmowie z kierowcą, okazał się być właściwym!!!!!! sceptyczny oczko

Do taj pory nie wiem w jaki sposób Marta zweryfikowała autobusy i wybrała właściwy .... ????????????????????????????????????????????????

O 8.00 ruszyłyśmy wreszcie z Kandy ku herbacianym wzgórzom Nuwara Eliya!

Podróż okazała się duuużym wyzwaniem, szczególnie dla mnie. Trwała jedynie 3 godziny a była wielką walką umysłu z ciałem. Droga z Kandy ku Nuwara Eliya, prowadziła wśród gór. Ciągłe zakręty i serpentyny, co chwilę przypominały mi skład mojego śniadania! Zawartość żołądka miałam w gardle. Czas wlekł się jak lankijski żółw!!! W głowie przeglądałam nasze bagaże, w celu zlokalizowania jakiejś reklamówki na tak zwany wszelki wypadek!

Podczas gdy ja toczyłam walkę z retrospekcją żółądka, Marta podziwiała cuda za oknem. Rzeki, góry, wodospady, plantacje herbaty i ryżu. Udało mi się przez ułamek sekundy zerknąć w stronę okna. Widoki były niesamowite, niestety ja mogłam podróżować nie inaczej jak z zamniętymi oczami i nieruchomo... nie powiem

Ku mojemu szczęściu, autobus dotarł do Nuwara Eliya ok 11.00! Byłam niewiarygodnie szczęśliwa dotykając nieruchomej, stałej powierzchni. Miejscowy naganiacz, szukający turystów, poinformował nas, że bezpośredni autobus do Ella już pojechał a inna możliwość to 3 przesiadki by dotrzeć do celu! Wiadomość ta, zmąciła nasze plany tak jak "słoniowy płacz" w Kandy. Byłyśmy lekko zdezorientowane, ale nie załamane. Najważniejszym był fakt, że jesteśmy w innym, nowym miejscu z dala od deszczowego Kandy. Niestety nie byłyśmy przygotowane na nocleg w N.E i nie znałyśmy zupełnie bazy noclegowej herbacianej stolicy Sri Lanki. Zauważony przeze mnie wcześniej budynek poczty, znajdujący się vis a vis dworca autobusowego, wydawał się być odpowiednim miejscem na szybkie przewertowanie przewodnika Lonely Planet. Odpowiednim dlatego, że cichym i spokojnym, bez towarzystwa "pomocnych" naganiaczy. Po kilku minutach rozmowy podjęłyśmy decyzję o pozostaniu w Nuwara Eliya dwa dni, rezygnując z kuszących skarbów Ella!

Wybrałyśmy hostel Single Tree, atrakcyjny przede wszystkim od strony finansowej. Tuk- tukiem dojechałyśmy na miejsce szybko i bezpiecznie. Mieszkańcy herbacianych wzgórz ubrani byli w puchowe kurtki i czapki, co nas nie zdziwiło obserwując gęsią skórkę na naszych rękach.

Nuwara Eliya, Marta przy zbiorze herbaty...

Plantacje herbaty, Nuwara Eliya!

Pokój okazał się bardzo skromny z podstawową łazienką i ... nie do końca opuszczony. Przebywał w nim jeszcze ok 35- letni Amerykanin, z którym rozmawiałyśmy o podróżach przez około 30 minut. Mężczyzna z USA, okazał się być wyjątkowo sympatycznym człowiekiem, poszukującym informacji i porad innych turystów. Dzięki nam postanowił zwiedzić klimatyczną Tangallę, w zamian za czas spędzony w turystycznej Unawatunie. Pożegnaliśmy się i każde ruszyło własną drogą w poszukiwaniu niezapomnianych wrażeń. My, po krótkim odpoczynku ruszyłyśmy na misto w poszukiwaniu... kurtek Columbia. Od przyjaciół wiedziałyśmy, że w N.E jest fabryka Columbii i , że można kupić kurtki po bardzo atrakcyjnej cenie! Handlarze ciepłych okryć szybciej znaleźli nas, niż my ich. Z łatwością wybrałyśmy zdecydowanie zimowe ubiory i śmiałyśmy się z paradoksu sytuacji. Tutaj, na tropikalnej wyspie nad oceanem, kupujemy zimowe kurtki...

Roześmiane i zadowolone udałyśmy się do rekomendowanej przez przewodnik restauracji Milano! Wcześniejsze przeżycia mojego żołądka, nie pozwalały mi na degustację wyszukanej potrawy. Musiałam zadowolić się omletem i czajnikiem bardzo mocnej herbaty, do której po raz pierwszy w tym kraju podano nam wodę.

Zaparzona herbata była samą esencją naparu nie do wypicia. Podano nam oddzielnie szklanki, do których nalewało się wody by popić esencyjną herbatę. W czasie gdy ja zmagałam się z gigantycznym omletem, Marta zajadała się potrawką z krewetek.

Do hostelu dotarłyśmy przemarznięte, pomimo ciepłych bluz. Idąc, spotkałyśmy wracające z koszami na plecach, kobiety zbierające herbatę. Widok ten upewnił nas, że jesteśmy w sercu Cejlonu. Kobiety uśmiechały się i pozdrawiały angielskim "hello"!

Noc spędzona w Single Tree, była spokojna. Spałyśmy głęboko, wtulone w gruby koc. We wszystkich, dotychczasowych hostelach, do przykrycia służyło cieniutkie prześcieradło. W Nuwara Eliya do snu utulił nas gruby, ciepły koc...!

-GRZYBEK!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz