piątek, 12 grudnia 2008

To już jest koniec...

Ostatnie rajskie chwile w Tangalle minęły zadziwiajaco szybko . Pożegnałyśmy się z oceanem, sklepikami i naszą "prywatną" plażą. Przyjaciele z naszego hostelu "Kingfisher'a" podarowali nam pakiet (dosłownie) lankijskich, cudownych kadzidełek. Wymieniliśmy się adresami mailowymi i ruszyłyśmy w naszą ostatnią podróż po herbacianej wyspie, do Negombo. Łzy same płyneły po policzkach, gdy opuszczałyśmy nasz RAJ buuu .

Oto wspaniała ZAŁOGA Kingfisher'a

Po kilku godzinach podróży w ciszy i zadumie dotarłyśmy do Negombo, do wyjściowego punktu, gdzie niemalże miesiąc temu rozpoczełyśmy naszą przygodę po herbacianej wyspie.

No to w drogę... papa

Jeeeeeeeeeeeeeeeeeedziemy.... ważniak

Zjadłyśmy ostatnie lankijskie curry, popijając je "znaczną" ilością Lion Beer. W pewnym momencie Grzybek powiedział:

- "Wiesz co Olodum, mam nieodparte wrażenie, że właśnie w tej chwili powinnyśmy być już w Londynie...". To właśnie stamtąd odlatywał nasz samolot do Warszawy.

- "A co jeśli to prawda?" - odpowiedziałam z niewymuszonym uśmiechem na twarzy. Perspektywa pozostania nadprogramowego, jednego dnia na Cejlonie wydawała mi się nad wyraz kusząca ważniak . Z drugiej strony dopadł mnie jednak tragizm naszej sytuacji. Turysta w tak odległych zakątkach świata ograniczony jest przez daty przylotu i wylotu. Zmiana rezerwacji na inny rejs to czasami kwota dorównująca cenie biletu. W naszym przypadku było to 600 funtów. Ogarnęła nas lekka panika. Na Okęciu oczekiwali nas Przyjaciele, a my w najlepsze popijałyśmy sobie lankijskie piwo na plaży w Negombo luzak . No cóż, czas było przedsięwziąść jakieś działania, aby koszt naszego "BIG MISS", zagubienia jednego dnia, gdzieś na plaży w Tangalle, był jak najmniejszy. I w tej sytuacji nasi znajomi z lotniska okazali się niezastąpieni. Dzięki ich interwencji w biurze LOT-u oraz naszemu szczęściu w biurze SRILANKAN Airlines nasza pomyłka nic nas nie kosztowała oczko . Pierwszy raz w życiu przydały się nam przepustki oraz znajomość lotniczych procedur.

Pisząc nawet teraz o "zagubionym czasie" na Cejlonie, śmieszy mnie paradoks całego zdarzenia. Olodum i Grzybek - pracownicy lotniska Okęcie, na codzień szykanujący spóźnionych pasażerów, same znalazłyśmy się w takiej sytuacji luzak jęzor .

I tak oto w ten spektakularny sposób zakończyłyśmy naszą idylliczną przygodę na Cejlonie, w miejscu, które jest rajem na ziemi. Będąc na bezludnej plaży w Tangalle czułam się jak XIX-wieczny podróżnik odkrywający cudowne i nieodkryte miejsca na ziemskim globie. Czas się zatrzymał...

Nic dodać, nic ująć...

Wspólnie z Grzybkiem polecamy Wam wszystkim podróż w tamte strony. Jednakże chciałybyśmy wspomnieć o czyhających na turystę niebezpieczeństwach. Mamy na myśli ataki Tamilskich Tygrysów - LTTE. Tuż przed rozpoczęciem naszej podróży w listopadzie 2006 roku, na Sri Lance nastąpiła eskalacja konfliktu pomiędzy rządem a LTTE. Konflikt kulturowy trwający od wielu dziesięcioleci, w europejskich mediach został przedstawiony w sposób jednoznaczny, przerysowany i rozdmuchany. Do starć dochodzi jedynie w północnej części wyspy. Zagrożona atakami jest również stolica - Colombo. W pozostałym rejonie, w żaden sposób nie czułyśmy się zagrożone.

-OLODUM I GRZYBEK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz