piątek, 12 grudnia 2008

W drodze do raju...

16.11.06 kilka minut po 6.00 rano, byłyśmy znów na dworcu autobusowym. Okoliczne herbaciane wzgórza, pokryte były magiczną, nieśmiale snującą się mgłą. Świat dookoła nas wyglądał jak kraina tolkienowskich Hobbitów. Miałam nieodparte wrażenie, że za rogiem spotkam roześmiane niziołki, prowadzone przez starego, mądrego Gandalfa. Niestety, tak się nie stało ... smutek

Naszym oczom ukazał się stary wehikuł, zwany autobusem, który miał nas zawieźć do Tangalii. Zajęłyśmy miejsca i z otwartymi buziami obserwowałyśmy różnorodność pakowanych przez podróżnych towarów. Jedni wchodzili z koszami, splecionymi z liści, w kształcie łódki, inni taszczyli na plecach worki z rozmaitymi produktami, jeszcze inni mieli "zwyczajny" bagaż.

Czoło autobusu, od wewnątrz, ustrojone było kwiatami i kilkoma wizerunkami Buddy. Na głównym miejscu znajdowała się nalepka z Oświeconym Sithartą z napisem "save journey". Tuż pod nią, paliły się kadzidełka, których aromatyczny zapach mieszał się z kurzem w całym autobusie.

Kilka minut po rozkładowym czasie, ruszyliśmy w drogę, jadąc 30 km/h. Wiedziałyśmy już że podróz tym iście lokalnym autobusem nie będzie lekka...

Wtedy kierowca włączył płytę z lankijskimi przebojami, tak głośno, że prawie nie było słychać rozpadającego się silnika. Popatrzyłyśmy się na siebie przerażone i wybuchnęłyśmy śmiechem.

Siedmio godzinna podróż nie była aż taka zła. Hałas spowodowany zbyt głośną muzyką, niewygodne fotele i nieznośny upał dawały się we znaki. Urokliwe widoki za oknem pozwalały o tym zapomnieć. Mijaliśmy po drodze różne miejscowości, w których dosiadali pasażerowie. Autobus wydawał się być z gumy. Ludzie stali ściśnięci jak przysłowiowe śledzie w beczce. Doceniłyśmy wtedy nasz niewygodny komfort! W trakcie podróży mijaliśmy przydrożne świątynie Hinduskie i Buddyjskie. Za każdym razem, mężczyzna sprzedający bilety, wyskakiwał z autobusu by zapalić kadzidełko pod "ołtarzem" świątyni. Modlił się krótko i jechaliśmy dalej...

Droga z Nuwara Eliya do Tangalli, prowadziła przez Ella. Z żalem patrzyłyśmy na cuda natury Cejlonu, których nie było nam dane zobaczyć. Kto wie, może następnym razem ...?

Wydostanie się z naszymi ciężkimi plecakami z nabitego autobusu, okazało się nie lada wyzwaniem. Wchodzący pasażerowie napierali na drzwi, nie zwracając uwagi na to, że zaklinowałam się w przejściu. Po kilku polskich przekleństwach, dotknęłam ziemi, która za kilka minut miała okazać się Rajem niedoskonałym ...!

Jadąc tuk - tukiem, zobaczyłyśmy długo przez nas oczekiwany widok czyli palmy i ocean. Wybrany przez nas guest house, zauroczył nas klimatyczną restauracją, kusząco niską ceną i bogatym sprzętem audio. Muzyki, jak wszędzie byłyśmy spragnione. Nasza kolekcja płyt, skrupulatnie zdobywanych w ciągu życia, została w domu, tysiące kilometrów od herbacianej wyspy. Młodzi właściciele wyraźnie ożywieni naszym przyjazdem szybko przygotowali pokój i obiad dla nas. Siedziałyśmy długo w uroczej knajpce, podziwiając ciekawą zdobioną malowidłami ścianę. Po posiłku poszłyśmy na krótki spacer po plaży.

Nareszcie Raj ...!

Ciepełko ...!

Myślę, że w trakcie spaceru, w naszych sercach zrodziły się wątpliwości i poczucie niedoskonałości tego miejsca. Plaża pokryta była skałami, co nie tylko uniemożliwiało spacer ale wykluczało rozłożenie się na ręczniku o czym skrycie marzyłyśmy. Pomiędzy hostelem a plażą przebiegała przelotowa droga do Matary. Zamiast szumu rozbijających się o brzeg fal, słuchać było jedynie nadwyraz aktywny ruch pojazdów. Okna i drzwi naszego pokoju drżały od przejeżdżających samochodów, ciężarówek i innych czterokołowców. Przy wieczornym zimnym, doskanale podanym piwie ( zanurzonym w wiaderku z lodem), doszukiwałyśmy się kolejnych minusów naszej nowej bazy. Po długiej rozmowie, podjęłyśmy decyzję o zmianie miejsca. Lekko zdezorientowane, bez pomysłu gdzie ruszyć dalej, wybrałyśmy guest house KING FISHER!

Rankiem, wprawione doskonale w sztuce pakowania, zebrałyśmy się szybko by szukać idyllicznego miejsca na koniec urlopu...

-Grzybek!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz